Prosta gra Blur

Pierwszy od 12 lat studyjny album grupy jest znakomity: zwarty i melodyjny.

Aktualizacja: 27.04.2015 00:05 Publikacja: 26.04.2015 21:05

20 czerwca zespół Blur będzie gwiazdą British London Summer Time w Hyde Parku.

20 czerwca zespół Blur będzie gwiazdą British London Summer Time w Hyde Parku.

Foto: Warner Music Polska

Jedna z najważniejszych grup średniego pokolenia długo trzymała fanów w napięciu i stopniowała je w kolejnych komunikatach. Najpierw pojawiła się informacja o reaktywacji i powrocie grupy. Sprawa nabrała rozpędu w 2009 roku, kiedy wystąpili na rozpoczęcie olimpiady w Londynie.

Zaskakujące wydarzenia związane z nową płytą rozpoczęły się w 2013 r. w przewidywalnej, jak żaden inny kraj, Japonii. Blur wybrali się tam na Tokyo Rocks Festival. Tymczasem impreza została odwołana.

Trzeba przypomnieć, że członkowie Blur są przyzwyczajeni do trudnych początków. Gdy zaczynali na początku lat 90., zgodnie ze schematami ustalonymi w czasach medialnej rywalizacji The Beatles i The Rolling Stones, grupa była prezentowana w kontrze do najgroźniejszych pokoleniowych rywali. W Wielkiej Brytanii było to dziś nieco zapomniane Suede, a potem Oasis, w Ameryce zaś Nirvana.

Spektakularny sukces przyniosła dopiero trzecia płyta „Parklife" z quasi-dyskotekowym przebojem „Girls & Boys". Album pozostawał na brytyjskiej liście przebojów przez 100 tygodni, przynosząc grupie cztery statuetki Brit Awards, w tym dla najlepszego zespołu i za najlepszy album.

Wybierając się do Japonii, Blur nie mieli planu nagrywania nowej płyty. Los przyniósł im jednak pięć wolnych dni w Hongkongu. Co wtedy robili, lider Damon Albarn ujawnił dopiero podczas koncertu na AsiaWorld-Expo. Poinformował, że nagrywali nowe piosenki. Nie przeszkodziło to jednak wokaliście w 2014 r. dalej trzymać fanów w niepewności.

– Mamy 15 nowych utworów – mówił, wzbudzając nadzieję, ale zastrzegał: – Irytuje mnie niepewność, czy będę w stanie je dokończyć i napisać teksty, bo bez tego płyta nie powstanie. Takie rzeczy powinny się dziać naturalnie. Bez tego nie ma o czym mówić. A ja nie wiem, o czym śpiewać. Tak więc jest świetna muzyka. I płyta, która, być może, nigdy nie powstanie.

Na wytłumaczenie wokalisty trzeba dodać, że już dawno zaplanował inne projekty. Miał reaktywować zespół Gorillaz, na 2016 r. zaś wpisał do kalendarza nagrania supergrupy The Good, the Bad and the Queen.

Na szczęście nie wszystko spoczywało na barkach Albarna, zajętego w zeszłym roku solowym tournée i promowaniem płyty „Everyday Robots". Rolę lidera w nowym projekcie wziął na siebie gitarzysta Graham Coxon, który zaprosił do współpracy realizatora nagrań Stephene'a Streeta odpowiadającego za album „Blur" z 1997 roku. I to było optymalne rozwiązanie. Coxon, który opuścił zespół jeszcze przed nagraniem ostatniego studyjnego albumu „Think Tank" (2003), czuł się sfrustrowany, ale i zmotywowany do pracy.

– Spędzałem większość czasu na sofie, kiedy inni muzycy robili wszystko, żeby nagrać dobre piosenki i dostać się na antenę radiową – mówił. – Nienawidzę siedzieć bezczynnie i myśleć, że koledzy z branży robią wszystko, by zdobyć wielką sławę. Wiedziałem, że nasz come back to świetny pomysł. Zrobiliśmy pierwszy krok, nagrywając w studio w Hongkongu. Trzeba było tylko wszystko uporządkować.

Ostatnie słowo należało do Albarna.

– Koledzy przyszli do mnie i zagrali – mówi Albarn. – Byłem zajęty solowym projektem, ale to, co prezentowali, brzmiało naprawdę zachęcająco. Jednocześnie targały mną sprzeczne emocje. Myślałem, że nasze koncerty oznaczają koniec zespołu. A przecież pojawiła się nowa jakość, która wytyczyła przyszłość. Oczywiste było, że nie możemy dawać kolejnych koncertów, nie nagrywając nowej płyty.

Nagrywanie nowych piosenek w tajemnicy sprawiło, że nikt nie czuł presji, a przecież sprawy posuwały się do przodu. Albarn dograł partie wokalne, ponownie inspirując się pobytem w Hongkongu.

– Wszystko działo się w naturalny, spontaniczny sposób – wspomina wokalista. – Śpiewałem to, co mi grało w głowie. Z Chinami łączą mnie naprawdę mocne emocje. Byłem tu solo, z Blur i Gorillaz. Mieliśmy różne doświadczenia, a wybór miejsca zawsze jest ważny dla nagrań. Mam wrażenie, że nasze nowe piosenki brzmią tak jak kompozycje Davida Bowiego zarejestrowane w Berlinie.

Możemy mówić o muzycznej pocztówce z modnej, azjatyckiej metropolii, co wyraził na okładce płyty jej projektant Tony Hung.

– Jest wielotematyczna i wieloznaczna, tak jak piosenki – powiedział. – Motyw smakowitych lodów i uciech życia, chińskie fajerwerki, ale i polityczny bat, z którym trzeba się tu liczyć, pokazaliśmy w formie modnych znowu neonów. To szerokie specktrum tematów.

Z czasem wyszły na jaw szczegóły sesji.

– W Hongkongu nie mieliśmy zbyt wiele sprzętu nagraniowego – mówił Albarn. – Wszystko przypominało początki naszej działalności i towarzyszące temu ograniczenia.

Dlatego muzyka jest bardzo minimalistyczna, rytmiczna, dynamiczna. W „Go Out", piosence zilustrowanej w wideoklipie chińskim pokazem kulinarnym, Albarn śpiewa o wyjściu na miasto do knajpy – o tym, co stanowi treść życia miliardów ludzi na świecie, gdy mają wolny czas. Tematem „Lonesome Street", w którym słyszymy echa psychodelii w stylu Pink Floyd, jest samotność. W teledysku „There Are Too Many of Us" grupa stłoczona jak w garażu, a może na pokładzie kosmicznej kapsuły, śpiewa, że jest nas coraz więcej, gdy miejsca coraz mniej. Melancholijnie brzmi głos Albarna i towarzysząca mu orkiestra. Całość składa się w jeden z najlepszych albumów Blur.

Kultura
Muzeum Polin: Powojenne traumy i dylematy ocalałych z Zagłady
Kultura
Jeff Koons, Niki de Saint Phalle, Modigliani na TOP CHARITY Art w Wilanowie
Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem