Kubański emigrant Omar Sosa jest fenomenem na światowej scenie, bo sam wydaje swoje albumy i zabiega o ich promocję. Nie wspiera go żadna wielka wytwórnia, a wszędzie na świecie oklaskują go tłumy słuchaczy. W sobotni wieczór Rynek Starego Miasta w Warszawie także wypełniła publiczność. Kubańczyk odwdzięczył się efektownym występem. Znany jest z szamańskich gestów inspirowanych tradycyjnymi wierzeniami przewiezionymi na Kubę przez porwanych z Afryki rdzennych jej mieszkańców. Ubrany na biało, obwieszony ozdobami, z których każda na pewno coś oznacza, wszedł na scenę z zapaloną świecą. Chwostem odpędził złe duchy od fortepianu i sam rozpoczął koncert. Akordy akustycznego instrumentu wzbogacał brzmieniem elektronicznych klawiatur. Podśpiewywał i uśmiechem zachęcał zespół do popisów. Jakby komuś było mało czarów, polał wodą mineralną z butelki scenę i bruk Rynku.

Warszawska publiczność żywo reagowała na mocno nasyconą rytmem muzykę Quarteto AfroCubano Omara Sosy. Pianista przedstawił muzykę ze swojego najnowszego albumu „Ilé", na którym powrócił do swoich korzeni, melodii i rytmów zasłyszanych w dzieciństwie. Okazał się showmanem, który doskonale wyczuwa ile powinno być na koncercie wirtuozerii, ile chwytliwych melodii, a ile wizualnych efektów. Jedno jest pewne, muzycy nie szczędzili nam rytmów zachęcających do tańca. Odzew był jednak mizerny, co nie świadczy, że nie czujemy muzyki kubańskiej, wolimy ją jednak kontemplować niż wyrażać radość pląsając. Tylko dzieci miały na ten temat inne zdanie. Ich nie dało się powstrzymać, a ulubionym miejscem do zabawy stała się fontanna wokół pomnika Syrenki.

To był najlepszy z festiwali Jazz na Starówce. Rozpoczął się od żywiołowego koncertu najpopularniejszego polskiego zespołu jazzowego – kwintetu Wojtka Mazolewskiego. Następne koncerty także dostarczyły wielkich wrażeń, a wyróżnić należy trio kontrabasisty Christiana McBride'a, kwartet włoskiego trębacza Fabrizio Bosso i występ weteranów skandynawskiego jazzu: gitarzysty Terje Rypdala i trębacza Palle Mikkelborga, którzy pokazali, że europejski jazz był innowacyjny już w latach 60. XX wieku i pozostaje intrygujący do dziś.

To budujące, że przez dziewięć wakacyjnych sobót słuchało jazzu tak wiele osób. Publiczność jakby nie chcąc pożegnać się z jazzem i sympatycznymi kubańskimi muzykami (tylko basista był z Mozambiku), wyprosiła bisy: żywiołowy i kołyszący do snu. Gorących rytmów tego lata na warszawskim Rynku Starego Miasta nie brakowało.

Organizatorzy festiwalu Iwona Strzelczyk-Wojciechowska i Krzysztof Wojciechowski obiecują, ze następny festiwal będzie obfitował w wydarzenia nie mniejszej rangi niż tegoroczne.