– Dzięki temu, że Paul zdecydował się wznowić ten album, stałem się nareszcie muzycznym bohaterem w galerii tak wielkich postaci jak Michael Jackson oraz Kanye West i Rihanna, z którymi McCartney również współpracował – ironizuje Elvis Costello. – Odpowiednio wcześnie pozyskana na ten temat wiedza pozwoli niejednemu wygrać zakład na mój temat!
Costello się nie myli. Jest wielką postacią muzyki niezależnej, na której wzorowali się m.in. obecni liderzy Radiohead. Jego trzy pierwsze płyty „My Aim Is True", „The Year's Model", „Armed Forces" to klasyka nowej fali. Ostatnio spija śmietankę z sukcesów swojej żony Diany Krall. Nigdy jednak nie był megagwiazdą. Pamiętam, jak podczas koncertu pamięci George'a Harrisona patrzył na scenę Royal Albert Hall, gdzie brylowali McCartney, Ringo Starr, Jeff Lynne, Tom Petty.
Mocny partner
Tym większym komplementem było dla niego zaproszenie do współpracy, jakie otrzymał w 1987 roku. Dwa lata wcześniej podczas koncertu Live Aid zapowiedział „starą folkową piosenkę z północy" i zaśpiewał... „All You Need Is Love" Beatlesów.
Jest świetnym kompozytorem, a Paul McCartney szukał mocnego partnera, ponieważ zdecydował się na wielki koncertowy powrót. Nie występował od czasu tournée „Wings Over Word" w latach 1975–1976. Nie bez znaczenia był fakt, że miał koncertować solo, a ponadto jego poprzednia płyta „Press To Play" sprzedawała się słabo. Poza tym McCartney jest kolekcjonerem gwiazdorskich spotkań. Trzeba przyznać, że owocują one wielkimi hitami, by przywołać „Ebony And Ivory" ze Steviem Wonderem i „Say Say Say" z Michaelem Jacksonem.
Przygotowania do premiery „Flowers in the Dirt" trwały 18 miesięcy. Najważniejszy okazał się czas nagrań z Elvisem Costello. Choć, jak wspominał Richard Ogden, menedżer Paula, współpraca z Costello nie układała się harmonijnie, McCartney ostatecznie poradził sobie i osiągnął swój cel.