– Nie wiem czy ktokolwiek z nas złoży apelację, ja nie widzę już sensu. Mamy dość, to jest cios – mówi nam Bogdan Cierpioł, jeden z pokrzywdzonych klientów Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej Dom Maklerski (WGI DM), o wyroku, jaki zapadł przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Sąd uniewinnił bowiem szefów spółki od zarzutu niegospodarności wielkich rozmiarów, którzy w niespełna dwa lata „rozchodowali" ćwierć miliarda złotych, jakie zainwestowali klienci – blisko 1200 osób. Wyrok zapadł po 14 latach od wybuchu afery.
Pierwszym ciosem dla poszkodowanych było to, że prokuratura nie dopatrzyła się świadomego oszustwa – i szefów firmy oskarżyła tylko o niegospodarność, a nie o oszustwo. Teraz i ten zarzut upadł.
– Z ustnych motywów wynika, że sąd nie dopatrzył się uchybień w działalności WGI DM przed cofnięciem mu licencji. Uznał, że zabranie licencji było niezrozumiałe, i to ono spowodowało straty dla pokrzywdzonych, bo uniemożliwiło dalszą działalność Domu Maklerskiego – relacjonuje nam wyrok jeden z pechowych klientów. I dodaje, że taka od początku była linia obrony oskarżonych, którzy twierdzili, że to organy państwa popełniły błąd – przez to spółka upadła i powstały straty.
Pierwsza wielka afera finansowa wybuchła w kwietniu 2006 r., kiedy ówczesna Komisja Papierów Wartościowych i Giełd cofnęła spółce WGI Dom Maklerski licencję na prowadzenie działalności maklerskiej i zawiadomiła prokuraturę. Dwa miesiące później sąd postawił firmę w stan upadłości.
Dla rynku upadek WGI był szokiem – jako dom maklerski działała od roku, inwestowała pieniądze na rynku walutowym, wykazując zyski rzędu nawet kilkudziesięciu procent. WGI robiła wrażenie spółki dla klientów luksusowych, których próg finansowy zaczynał się od 50 do 200 tys. zł – inwestowali od kilku do nawet kilkunastu milionów złotych.