Kłopoty zaczęły się dwa lata temu, gdy kilkuletnia dziewczynka pojawiła się w przedszkolu z siniakiem pod okiem. Zauważyła go pracownica Jugendamtu, urzędu ds. młodzieży. Dziewczynkę natychmiast przewieziono do kliniki, gdzie lekarze orzekli, że została uderzona pięścią. Podejrzewano rodziców. Trafiła do domu dziecka. Zrozpaczony ojciec groził samobójstwem. Po miesiącu lekarze przyznali się do pomyłki. Dziewczynka wróciła do rodziców. Ci zdecydowali się wytoczyć proces.

Jugendamt tłumaczył, że opierał się na opinii lekarskiej. Ale to na urzędach ds. młodzieży skupia się ostrze krytyki. – Nie ma statystyk dotyczących spraw przeciwko Jugendamtom – mówi Eva Schmierer, rzeczniczka Ministerstwa Sprawiedliwości.

Wiadomo jednak, że jest ich coraz więcej. Rośnie liczba dzieci odebranych rodzicom. Dwa lata temu było ich 435, trzy razy więcej niż rok wcześniej i cztery razy więcej niż przed siedmioma laty. Na samowolę Jugendamtów skarżą się nie tylko Niemcy, ale i cudzoziemscy rodzice z małżeństw mieszanych. Są oni szczególnie często pozbawiani na wniosek Jugendamtów prawa do opieki nad dziećmi przy rozwodach. W przypadku Polaków tego typu spraw jest ponad 30.

– Urzędy są między młotem a kowadłem. Z jednej strony rośnie presja, by ingerowały w obronie dzieci, z drugiej zaś zarzuca im się samowolę – mówiła „Rz” pracownica jednego z nich.

– Odbieranie rodzicom dzieci stało się u nas swego rodzaju przemysłem. Pozbawia się ich dzieci dlatego, że nie mają kwalifikacji profesjonalnych pedagogów. Kto potrzebuje pomocy, staje się natychmiast podejrzany – ocenia Romy Linke-Rothenberg z organizacji pomocy rodzicom Family Angels w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”.