– Mam nadzieję, że wyrok będzie skazujący – mówi „Rz" Józef Gacek z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, która prowadziła śledztwo w sprawie szantażowania Krzysztofa Piesiewicza. Domaga się po roku więzienia w zawieszeniu na pięć lat dla zasiadających na ławie oskarżonych Joanny D., Haliny S. i Zbigniewa Sz. Z kolei pełnomocnik senatora, który występuje w charakterze oskarżyciela posiłkowego, żąda bezwzględnego więzienia.
O co są oskarżeni? Jesienią 2009 r. cała trójka otrzymała od polityka 39 tys. zł, a później zażądała jeszcze 200 tys. zł za nieujawnianie kompromitujących nagrań.
Wcześniej Piesiewicz zapłacił już szantażystom ok. 550 tys. zł, ale śledztwo w tej sprawie umorzono. Powód? Polityk tłumaczył, że zapłacił za swoją głupotę, a sprawę nazwał „elegancką transakcją". Jak mówił w prokuraturze, nie padały wówczas groźby ujawnienia filmów, na których było widać przebranego w sukienkę senatora w towarzystwie dwóch kobiet, wciągającego biały proszek – według prokuratury kokainę.
„Rz" i Polsat pierwsze ujawniły kulisy szantażu, a „Super Express" opublikował w Internecie część taśm.
Trwający prawie rok proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia wyrok ma ogłosić dziś o godz. 12.