Zdjęcie z kulis szczytu w Mediolanie sprzed kilku dni: kanclerz Niemiec, prezydent Francji, premierzy Wielkiej Brytanii i Włoch, szefowie Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej rozmawiają z Władimirem Putinem i Petrem Poroszenką o pokoju na Ukrainie. Jest nawet przyszła szefowa unijnej dyplomacji, życzliwa Moskwie Federica Mogherini, kierująca włoskim MSZ.
Przy stole nie ma jednak przedstawiciela Polski – mimo zabiegów naszej dyplomacji.
To zdjęcie symbolicznie pokazuje ewolucję pozycji Polski. Z lidera i głównego sojusznika Ukraińców w UE i NATO – kraju, który zaangażował się we wsparcie dla Majdanu i zapłacił za to rosyjskimi sankcjami gospodarczymi – staliśmy się państwem wyraźnie odsuniętym od negocjacji, które zdecydują o sytuacji za naszą wschodnią granicą.
Gdy pytamy o to szefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Roberta Tyszkiewicza (PO), sięga po sportowe analogie. – Zmiana na prowadzeniu czasem jest potrzebna. Czasem ktoś inny musi pociągnąć do mety peleton – mówi.
Ktoś inny to przede wszystkim Niemcy wspierane przez Francję. To te kraje latem zaczęły się spotykać z przedstawicielami Rosji i Ukrainy w ramach tzw. formatu normandzkiego. – Dla Niemiec i Francji liczą się przede wszystkim interesy z Rosją. Ten cały format normandzki doprowadzi do uznania zdobyczy Rosji na Ukrainie – mówi wysokiej rangi polityk PO.