Sam pan sięgał czy podsuwali panu rodzice?
Pamiętniki żołnierzy Batalionu „Zośka" dostałem od babci. Dalszych poszukiwałem sam. Rodzice w pewnym momencie nawet uważali, że przesadzam z ilością czytanych książek...
Nie chcieli, by pan się z tym obnosił, np. w szkole?
Nie, martwili się jedynie, że czytam to bez przerwy. Postawę polityczną już w szkole zawsze miałem jednoznaczną. Tata zabierał mnie na nielegalne uroczystości patriotyczne już na początku lat 80., chociaż byłem wtedy jeszcze chłopcem. Pierwszy raz zabrał mnie chyba 11 listopada 1982 roku, kiedy miałem dziesięć lat. Pamiętam kordony ZOMO i ich ataki po mszach i wiecach na Wawelu, w kościele Mariackim czy w Arce Pana w Nowej Hucie.
Nie żałował pan potem, że w PRL nie udało się bardziej zaangażować?
W wybory czerwcowe w 1989 roku włączyłem się na tyle aktywnie, na ile mógł wtedy siedemnastolatek. Biegałem w koszulce z napisem „Głosuj na Solidarność" i zachęcałem do głosowania na Jana Rokitę, roznosząc ulotki wyborcze. Wcześniej byłem dzieckiem.
A później? Zawiódł się pan na III RP?
Pamiętam wielki zawód, jaki sprawił Lech Wałęsa, i obalenie rządu premiera Jana Olszewskiego. To był rząd, który absolutnie popieraliśmy.
W którym momencie pan się zawiódł na Wałęsie?
To nie był jakiś jeden moment. To narastało i zawód był coraz większy. On po prostu nie podołał zadaniu.
Ale w 1995 r. znów go pan poparł przeciwko Aleksandrowi Kwaśniewskiemu?
Głosowałem wtedy na Wałęsę, ale na zasadzie wyboru mniejszego zła. Kwaśniewski był przecież ministrem w komunistycznym rządzie.
Dziś odwołuje się pan do postaci Kwaśniewskiego, dlatego że zaczynał jako prezydent w podobnym wieku.
Doceniam go za to, że zdecydowanie stanął po stronie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Mam głębokie przekonanie, że zrobił to zgodnie z polską racją stanu. Choć w innych sprawach popełnił wiele błędów, których bym uniknął.
Z pana pierwszego spotu wynika, że będzie się pan kierował do centrowego elektoratu.
Mam poglądy centroprawicowe. Nigdy nie miałem skrajnych poglądów. Moje życzenia świąteczne były skierowane do wszystkich Polaków. Pracowałem z prezydentem Lechem Kaczyńskim, jako jego minister, przez ponad dwa lata i wiem, że prezydent powinien pełnić rolę arbitra na scenie politycznej. To oznacza, że musi szanować ludzi o różnych poglądach, spotykać się, dyskutować i przekonywać. Nie może lekceważyć ważnych inicjatyw obywatelskich i zamykać się przed obywatelami w Belwederze.
Wchodził pan do polityki po 2005 r., kiedy doszło już do polaryzacji PO i PiS. To był przypadek, że znalazł się pan w tym obozie?
Decyzja nie była przypadkowa, ale sytuacja już tak, bo współpracę z PiS zacząłem przez wspólnego znajomego ze świeżo wybranym wtedy posłem Arkadiuszem Mularczykiem, który dostał za zadanie przygotowania ustawy lustracyjnej. On szukał wtedy prawnika, który zna się na prawie administracyjnym i pomoże mu to przygotować. Wówczas interesowałem się polityką, ale pracowałem na uniwersytecie, w grudniu 2004 obroniłem doktorat z prawa administracyjnego, prowadziłem też małą kancelarię. Ale poglądy polityczne miałem wykrystalizowane. Głosowałem wtedy na PiS i Lecha Kaczyńskiego.
Idea koalicji PO i PiS była panu bliska?
Uważałem, że powinien powstać silny obóz prawicowy, który przeprowadzi szereg reform wzmacniających państwo, którego fatalny stan ujawniła afera Rywina.
Opowiedzenie się za lustracją to była wtedy dość ważna deklaracja. Ale chyba nie tylko to zbliżyło pana z PiS?
Kiedy szkielet ustawy został przeze mnie przygotowany klub mnie poznał i zaczęli się zgłaszać do mnie również inni posłowie. Pomagałem pisać m.in poprawki do ustaw dotyczących samorządu terytorialnego. Stałem się ekspertem klubu parlamentarnego PiS.
Wciąż był pan w polityce tylko jedną nogą. Ale pewnie był pan już postrzegany jako osoba jednoznacznie określona?
Dla tych, którzy wiedzieli o moich działaniach, to było jednoznaczne opowiedzenie się po stronie PiS, zwłaszcza, że idea wspólnych rządów obu partii upadła.
A kiedy przeszedł pan całkowicie na drugą stronę i stał się politykiem?
Każdy inaczej to ocenia. Ja do końca mojej pracy z panem prezydentem uważałem, że jestem przede wszystkim prawnikiem, choć oczywiście działającym w sferze polityki. Po śmierci pana Prezydenta stanąłem przed decyzją: powrót na uczelnię i do kancelarii, albo kontynuowanie działalności publicznej według wskazań Lecha Kaczyńskiego. To drugie uznałem za swój obowiązek. Dziś jestem politykiem.
Pamięta pan ostatnie spotkanie z prezydentem Lechem Kaczyńskim?
Dwa dni przed katastrofą smoleńską wracaliśmy z Litwy. Po całym dniu wszyscy w samolocie zasnęli. Tylko prezydent, Paweł Wypych i ja usiedliśmy w salonce. Opowiadał nam o przełomie 1989 roku, o takich wydarzeniach, które nie są nigdzie spisane, ale on je pamiętał z własnych doświadczeń, o tym, co z czego wynikło. W pewnym momencie zapatrzył się za okno. Stwierdził, że on już ma swoje lata i jego pokolenie będzie wkrótce odchodzić. Spojrzał na nas i powiedział: „Ale wy jesteście przyszłością polskiej polityki i to na was będzie spoczywał obowiązek, żeby sprawy prowadzić dalej". Wtedy z Pawłem się uśmiechnęliśmy, ale kiedy przypomniałem sobie to po katastrofie, to przeszły mnie dreszcze.
Jarosław Kaczyński ma podobne stosunki z otoczeniem?
Prezes też lubi, podobnie jak jego brat, usiąść i dłużej porozmawiać.
Z oboma jest pan na „ty"?
Tak, ale prezydent szybciej podejmował decyzję o skróceniu dystansu nawet ze swoimi młodymi współpracownikami.
To kiedy w końcu prezes PiS się na to zdecydował?
To było przed dwoma laty, w czasie naszego spotkania w Krakowie, zaraz po moich 40. urodzinach.
Mimo to, jeszcze do niedawna nie był pan w komitecie politycznym. Kiedy pan zaczął czuć, że pana pozycja rośnie?
Kiedy reprezentował pan PiS w debacie smoleńskiej? Wiele osób tak się sprawdza, np. Krzysztof Szczerski. To test odporności na stres, tego czy człowiek sobie poradzi. Oczywiście jak wyjdziesz i uniesiesz ten ciężar, który na ciebie złożono, to masz poczucie, że twoja pozycja w partii umacnia się.
Jak będzie wyglądał pana sztab? W jedynym z wywiadów Jarosław Kaczyński zasugerował, że będą w nim ludzi spoza PiS.
Proszę wybaczyć, ale na podanie szczegółów przyjdzie jeszcze czas.
Również jeśli chodzi o szefa sztabu.
Proszę jeszcze trochę cierpliwości.
To na co czeka pan z ogłoszeniem?
Na odpowiedni moment.
—rozmawiał Paweł Majewski