Jak wiadomo, generałowie zawsze przygotowują się do minionych wojen. Tak właśnie zachowała się Platforma Obywatelska przed wyborami prezydenckimi. Jej liderzy, doradcy i sztabowcy uznali, że wystarczy kilka sprawdzonych w poprzednich kampaniach prostych sztuczek socjotechnicznych, aby odwrócić wynik głosowania po przegranej I turze.
Rozbite szkło sufitu
Pierwszą błędną teorią było uznanie, że młodzi nie będą głosować na PiS, bo to partia kojarząca się z „wiochą i żenadą". Tymczasem to młody, gładki i energiczny Andrzej Duda jawił się jako człowiek nowoczesny, przy nim „wujek Bronek" był uosobieniem wszystkiego, co kompromitujące. Błędy ortograficzne, wchodzenie z butami na podest w japońskim parlamencie, pokrzykiwanie do gen. Stanisława Kozieja: „Chodź, szogunie!", wygrażanie pięściami i złorzeczenie przeciwnikom – wszystko to spowodowało, że Bronisław Komorowski wydał się młodym kimś równie obleśnym jak kiedyś Jarosław Kaczyński.
Drugim niewłaściwym założeniem było uznanie, że Bronisławowi Komorowskiemu sprzyjać będzie wysoka frekwencja. Postawiono tezę, że Andrzej Duda jako kandydat PiS nie będzie miał szans zdobyć więcej głosów niż zazwyczaj jego partia ograniczona przez słynny „szklany sufit". Ta teoria także okazałą się błędna: wkurzenie bylejakością rządów PO okazało się znacznie potężniejsze niż obawa przed rządami PiS. A może nawet inaczej: na tle rządów Platformy (też wchodzą do domów o 6 nad ranem, podsłuchują znacznie więcej niż poprzednicy, a korupcji zwalczyć nie potrafią...) czasy władzy pisowskiej jawią się jako zupełnie przyzwoite i znośne.
Trzeci błąd jest efektem popełnienia poprzedniego. Przyjęto, że wystarczy wrócić do konfrontacyjnej retoryki antypisowskiej, aby zniechęcić Polaków do Andrzeja Dudy. Uważano, że jeśli po raz kolejny „poszczuje się" kandydata PiS „zaprzyjaźnionymi telewizjami" (jak kiedyś uroczo to określił Andrzej Wajda), to wyborcy natychmiast poczują do niego obrzydzenie. Miało to zadziałać jak wciśnięcie na pilocie przycisku, po którym następuje wzmożenie antyprawicowej aktywności.
Nieoczekiwanie jednak okazało się, że ten mechanizm już nie działa. Że prasowe, telewizyjne i celebryckie autorytety, choćby nie wiem jak się wysilały, nie urobią większości. Polacy stali się bardziej odporni na tego typu prostacką propagandę, stali się asertywni, wewnątrzsterowni. Najwyraźniej wzmagające społeczną nienawiść baterie w pilocie się wyczerpały.