W Polsce powinna powstać jedna instytucja koordynująca sprawy dotyczące cudzoziemców – np. na wzór amerykańskiego biura imigracyjnego. A jeżeli nie, to przynajmniej konieczne jest wzmocnienie kadrowe Urzędu do Spraw Cudzoziemców, bo w razie dużego napływu nielegalnych imigrantów może nam grozić paraliż – wynika z raportu NIK, który poznała „Rzeczpospolita".
– Zagrożenie ruchami imigracyjnymi jest bardzo duże. Tymczasem już przy niewielkiej liczbie wniosków o nadanie statusu uchodźcy występują opóźnienia w ich rozpoznawaniu – podkreśla dyr. Marek Bieńkowski z NIK.
Główny mankament to nieszczelny system, który sprawia, że cudzoziemiec składa wniosek o ochronę i znika. Nie wiadomo, czy jest w kraju, jeśli tak, to gdzie, czy też wyjechał za granicę. Urzędnicy przyznają, że to problem, ale jak mówią: „nie sposób wszystkich zamknąć w ośrodkach".
– Osoba, która złoży wniosek o nadanie statusu uchodźcy, jest traktowana jak wolny człowiek. Możemy ją tylko informować, że zgodnie z prawem powinna pozostać w kraju do czasu rozpatrzenia wniosku – mówi Ewa Piechota, rzeczniczka Urzędu ds. Cudzoziemców.
Inny problem: wnioski załatwiane są z opóźnieniem. W ciągu dwóch i pół roku (taki okres objęła kontrola NIK) było ich 32 tys. Aż „34 proc. spraw kończono z przekroczeniem sześciomiesięcznego terminu" – podaje NIK i zauważa, że to wbrew przepisom i w dodatku kosztowne, bo czekającemu na decyzję trzeba dłużej zapewniać świadczenia socjalne.