Reklama

Artur Becker: Patriotyzm i zdrada

Odwołanie Marka Prawdy z Brukseli to kolejny błąd ministra spraw zagranicznych.

Aktualizacja: 08.04.2016 13:05 Publikacja: 08.04.2016 12:45

Artur Becker: Patriotyzm i zdrada

Powoli można pogubić się w wyliczaniu błędów Witolda Waszczykowskiego, ponieważ zbyt wiele było już niejednoznacznych decyzji, niezręcznych wypowiedzi lub idiosynkratycznych ocen, które wyszły z kuźni dyplomatycznej ministra. Niestety, na Zachodzie nikt nie jest w stanie wyłapać i zrozumieć tej niefortunnej aluzji zawartej w wypowiedzi Waszczykowskiego, odnoszącej się do odchodzenia nowej ekipy rządzącej od domniemanej służalczości wobec USA, czyli od „murzyńskości”. Określenie to nie funkcjonowało w debacie publicznej, ponieważ jak wiadomo, Radosław Sikorski użył go w prywatnej, nielegalnie nagranej rozmowie w restauracji „Sowa i Przyjaciele”. 

Każdy obcokrajowiec czytając na swoim tablecie newsy przy porannej kawie, zacznie więc znowu kręcić głową i pomyśli: „Murzyńskość? Co? No tak, w Polsce rasizmu ciąg dalszy…”.

A można takich nieporozumień uniknąć. Wystarczyłoby zmienić retorykę, bo przecież partyjnej ideologii nie da się nijak zmienić. Figury retoryczne natomiast - jak najbardziej. Poza tym: nie kopie się leżącego… Sęk jednakże również w tym, że trudno oczywiście o wyważone słowa, jeżeli ktoś śni o potędze, o mocarstwowości i silnym państwie, tak jak PiS… Wtedy język musi być patriarchalny, co w „zachodnich uszach” brzmi jak totalny anachronizm.

 

Innymi słowy: byłoby dużo lepiej i zręczniej, gdyby dyplomacja z najwyższej półki przypominała choć trochę dialogi z powieści Dostojewskiego. Zabójca Raskolnikow i sędzia śledczy Porfiry Pietrowicz znają przecież prawdę, wiedzą, co się stało, kto jest winny, zdają sobie też sprawę z tego, jak trudno jest udowodnić winę mordercy, a mimo wszystko tego tematu nie poruszają. Ich dyskusja staje się uniwersalnym i filozoficznym traktatem o moralności i idee fixe, choć jest prowadzona w kontekście konkretnej sytuacji. To prawdziwa debata intelektualna i psychologiczna, jednak na najwyższym poziomie, gdzie każdy chwyt intelektu jest dozwolony, a pomimo wszystko nie wskazuje się palcem winnego. 

Reklama
Reklama

Nie zapomnę nigdy mojej pierwszej rozmowy z Markiem Prawdą. Miała ona miejsce, kiedy był on ambasadorem Polski w Niemczech. Służba nie drużba – ówczesny ambasador w Berlinie nie był w stanie poświęcić mi zbyt wiele czasu, ale rozmowa przy dwóch filiżankach kawy jest w stanie czasem więcej dać, niż wielogodzinne debaty przy butelce wina. Rozmawialiśmy wtedy o Karlu Popperze, Zygmuncie Baumanie, rozmawialiśmy o moich książkach, ale tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego – o społeczeństwo obywatelskie w Polsce – jakie ono jest, w szczególności po transformacji 1989 roku. Nie czułem niedosytu i nie miałem także wrażenia, że nie powiedzieliśmy sobie prawdy wprost. Wręcz przeciwnie: wiedzieliśmy dokładnie, o czym rozmawiamy i że ten trudny eksperyment transformacji odniósł pewne zauważalne sukcesy, ale że to jeszcze nie koniec. Społeczeństwo obywatelskie właśnie dojrzewało na naszych oczach i jeszcze wiele przeszkód przed nim stało. Takie mieliśmy odczucia, w sumie dość pozytywne. 

Dziś widzę – patrząc z perspektywy wielu lat – jak bardzo ostrożni byliśmy w naszej ocenie. Duma z pewnych sukcesów polskiej transformacji nie przyćmiła naszych krytycznych umysłów. I właśnie ten dystans do historii i polityki, ale jednocześnie troska o kraj ojczysty, zdawały mi się być dobrą mieszanką dla dyplomaty, co Marek Prawda dowiódł podczas tego krótkiego spotkania. Nie będę tu teraz rozpisywał się na temat pochwał, jakie otrzymywał Prawda w czasie swojego dyplomatycznego urzędowania w Niemczech. Wystarczy, że tylko o tym wspomnę. A skrajnych prawicowców przestrzegam przed używaniem takich słów jak: zdrajca, sprzedawczyk, sługus Merkel itp., itd., tym bardziej, że Targowiczanie byli konserwatywni i po katolicku bogobojni, czego nie piszę z ironią, ponieważ jestem ateistą. Niech im ziemia lekką będzie, a nawet niebo…  

Marek Prawda jest więc jedną z wielu ofiar czystki, którą przeprowadza nowy rząd. Jest on dobrym fachowcem w swoim zawodzie, poradzi sobie wszędzie, też na nowym stanowisku w Warszawie. Ale co zrobić z młodymi ludźmi, którym grozi zwolnienie z pracy? Z PZU lub ZUS-u na przykład? Jeżeli ktoś urodził się w 1986 roku, to nie mógł zostać „Bolkiem”, a w czasach PO dopiero co wkraczał po studiach w życie zawodowe, nie mógł więc „dorwać się do koryta, żeby doić Polskę”, jak twierdzi prawica. Niestety takich młodych ludzi, którzy stracą pracę lub już ją stracili, jest w Polsce dużo, ponieważ podejrzewa się ich o zdradę: ideologiczną, patriotyczną, ekonomiczną itd., itp. A często są to naprawdę uzdolnieni fachowcy.  

Patriotyzm i zdrada – piękna para, niby rodem z raju, bo czyż wygnanie z Edenu nie jest karą dla zdrajców ojczyzny, czyli rajskiego ogrodu? I tu nasuwa się fundamentalne pytanie, które obecnie zadaje sobie „Zachód” właśnie: czy w Polsce chodzi  przede wszystkim o rewolucję ideologiczną, czyli o zarządzanie patriotyzmem i zdradą? I wynikające z niego kolejne pytanie: jeżeli tak, to czy ciągłe odwoływanie się obecnego rządu do demokracji nie jest tylko i wyłącznie efektownym kamuflażem? Demokratycznie wybrany rząd powinien zająć się przecież rządzeniem krajem i polityką zagraniczną, a nie pouczaniem i moralizatorstwem, również sąsiadów i zagranicznych partnerów.

Przypomnijmy sobie rządy Tony’go Blaira. Do dziś nie zostawia się na nim suchej nitki – krytyka jest wręcz miażdżąca (podobnie zresztą jak w przypadku Gerharda Schrödera w Niemczech). Ale jakoś nikt nie próbował przeprowadzić w Wielkiej Brytanii czy też właśnie w Niemczech moralnej i politycznej czystki. Po wygranych wyborach nikt nie próbował wyleczyć świata raz na zawsze z pewnych chorób i wypaczeń.

I jeżeli w pewnych kręgach wraca się do traumy smoleńskiej jak do grobu Agamemnona lub Leonidasa – to co musieliby tak naprawdę zrobić Amerykanie po 11 września?

Reklama
Reklama

Te dręczące pytania są święte. Zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie. Niemniej jednak pokazują też, że instytucje rządowe na Zachodzie to przysłowiowe „święte krowy” – są w pewnym sensie nietykalne. I wszelkiego rodzaju polityczne gry i manipulacje, w obrębie takich instytucji jak na przykład Trybunał Konstytucyjny, postrzegane są na Zachodzie jako ewidentny objaw niedojrzałości demokratycznej, bo tak dosadnie i jednoznacznie trzeba to nazwać.

Pisałem już w moich wcześniejszych listach z Niemiec, iż główną chorobą naszych współczesnych czasów jest redukcjonizm. Ciągłe obwinianie Angeli Merkel i jej polityki uchodźczej za zamachy terrorystyczne, tak jak chce tego niemiecka lub polska skrajna prawica, jest właśnie takim fatalnym redukcjonizmem. W Niemczech mieszka na stałe 8,2 miliona obcokrajowców i nie zostali oni przywiezieni przez kanclerz Merkel. Bynajmniej. Nie wymyśliła ona też exodusu, który czeka nas w XXI wieku, a który właśnie się rozpoczął. Miliard ludzi głoduje na Ziemi dzień w dzień, a wędrówka ludów, właśnie z Trzeciego Świata, nie zakończy się przez zamykanie granic, przez izolację. Musimy wprowadzać nowe technologie, nowe energie, nowe systemy ekonomiczne i socjalne – inaczej nie poradzimy sobie z przeludnieniem i głodem. To temat rzeka i nie na ten krótki list.
Dodam tylko jeszcze: redukcjonizm w polityce jest bardzo niebezpieczny – to pierwszy krok do faszyzmu, ponieważ szybko znajdzie się winnych, szybko znajdzie się spisek przeciwko własnemu krajowi.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Kraj
Czy Warszawa uzna małżeństwa jednopłciowe? Urzędnicy czekają z zmianę w przepisach
Kraj
„Rzecz w tym”: Kryzys ochrony zdrowia przy świątecznym stole. Czy system właśnie się zaciął?
Kraj
Tramwaje Warszawskie na Rakowieckiej pojadą w poniedziałek. Czy to sukces Rafała Trzaskowskiego?
Kraj
Podcast „Rzecz w tym”: PiS w ogniu wewnętrznych wojen
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama