Rosyjska enklawa stała się dla potomków polskich zesłańców poczekalnią przed wjazdem do Polski. Zaledwie kilka kilometrów od granicy, w niewielkim Oziorsku (staropolskie Darkiejmy), mieszka grupa Polaków, która przyjechała tam z Kazachstanu. Liczyli na to, że szybko uda im się wjechać do kraju swoich dziadów. Tak się nie stało. Niektórzy czekają na repatriację kilkanaście lat.
Przypomnijmy. „Rzeczpospolita" od kilku miesięcy prowadzi akcję „Repatriacja", której celem jest pomoc Polakom w powrocie do ojczyzny.
Natalia Kidiajkina trafiła do Oziorska z kazachskiego Czkałowa, które stanowiło polską kolonię. – W 1936 roku moja rodzina została przesiedlona z Ukrainy – opowiada nam. Dziś jest liderką Wspólnoty Kultury Polskiej im. Jana Kochanowskiego w Oziorsku. Do tego miasteczka trafiła przed kilkunastu laty. Pierwsi potomkowie polskich zesłańców przyjechali tam w drugiej połowie lat 90. XX wieku. – Początkowo traktowano ich jak sektę, bo byli katolikami – mówi Piotr Kościński, prezes Fundacji Joachima Lelewela, która wspiera Polaków na Wschodzie.
– Wiedzieliśmy, że to blisko granicy, niedaleko Gołdapi, wszyscy liczyli na repatriację – opisuje Natalia Kidiajkina.
Teraz wspólnota polska w tej miejscowości liczy 138 osób, w pobliskich wsiach jest dodatkowo ok. 50 rodaków. To rodziny wielopokoleniowe, z reguły katolicy, większość posiada Kartę Polaka. W miejscowości tej działa Dom Polaka, jest biblioteka.