Grudzień 2020 r.: Mateusz Morawiecki – „człowiek niezwykle sprawny", jak mówi Jarosław Kaczyński – zgadza się na unijnym szczycie na kolejne zaostrzenie celów polityki klimatycznej. Redukcja emisji CO2 ma sięgnąć aż 55 proc. do roku 2030. Dla Polski to kolejne radykalnie trudne wyzwanie. Nie jesteśmy na nie absolutnie gotowi.
Październik 2021 r.: prezes PiS udziela wywiadu tygodnikowi „Sieci". Bracia Karnowscy „dociskają" wicepremiera, stwierdzając m.in.: „Jednak Europa nadal idzie w szaloną politykę walki z paliwami kopalnymi. Nie można tego zatrzymać?". Na co prezes odpowiada: „To jest, jak panowie słusznie mówią, rodzaj szaleństwa. Musi chyba się zdarzyć jakiś szok, by niektórzy otrzeźwieli".
Czytaj więcej
Lider Prawa i Sprawiedliwości opiera się na zdrajcach, bo woli współpracować z ludźmi gorszego sortu.
W tym miejscu powinno paść pytanie o wspomniane grudniowe negocjacje i o to, dlaczego „niezwykle sprawny" premier Morawiecki potulnie zgodził się na kolejny rozdział wspomnianego „szaleństwa". Można też zapytać, czy było to quid pro quo, w którym zyskiem miało być odstąpienie od mechanizmu „pieniądze za praworządność", bo jeżeli tak, to ów „niezwykle sprawny" szef rządu został ograny jak dziecko, a my za to zapłacimy.
Z innych spraw w tym wątku można by spytać o konflikt interesów, jaki miał odchodzący minister Michał Kurtyka, który uczestnicząc we wspomnianych grudniowych negocjacjach, był jednocześnie polskim kandydatem na sekretarza generalnego OECD. Można by zapytać, dlaczego przez sześć lat swoich rządów PiS nie było w stanie nawet wybrać lokalizacji polskiej elektrowni jądrowej, co skazuje nas na przejściowe korzystanie w coraz większym stopniu z horrendalnie drogiego gazu. PiS pobiło już pod tym względem rekord PO, bowiem spółka PGE EJ 1, mająca budować polską elektrownię atomową, została powołana w 2010 r. PO nie budowała elektrowni przez pięć lat, PiS – już przez sześć.