Obrona Mirosława G. chce zburzyć obraz przedstawiony przez prokuraturę w akcie oskarżenia i przekonać sąd, że lekarz nie żądał dowodów wdzięczności. A nagminnie i wręcz natarczywie próbowali mu je dać pacjenci i ich bliscy.
Podczas sobotniej rozprawy w procesie Mirosława G. przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa odtwarzano filmy przemawiające na korzyść kardiochirurga oskarżonego m.in. o korupcję oraz mobbing. Widać na nich, jak przed wyjściem z gabinetu jego rozmówcy usiłują zostawić koperty, zawiniątka i prezenty. „Nie ma mowy – jestem do dyspozycji, jakby co, chętnie pomogę” – zapiera się Mirosław G. „Proszę to zabierać” – mówi.
[wyimek]Lekarz chce udowodnić, że inicjatywa dawania upominków zawsze wychodziła od pacjentów [/wyimek]
Na filmie widać, jak kopertę z pieniędzmi chce dać G. m.in. lekarka, której bliskiego zoperował. Upominek, schowany w reklamówce, przynieśli świadkowie Jehowy (G. znalazł sposób, jak wykonać u takich pacjentów zabieg bez transfuzji krwi, na co ci się nie godzili). Po rozmowie lekarz odsyła dających. Nie bierze prezentów ani kopert. Takich filmów, które mają pokazać G. w innym świetle – zgłoszonych przez obronę – jest 11. – Chcieliśmy wykazać, że doktor Mirosław G. nie domagał się i nie uzależniał leczenia czy operacji od udzielenia mu korzyści majątkowych – mówi „Rz” mecenas Magdalena Bentkowska, adwokat oskarżonego. – Inicjatywa wręczenia prezentów pochodziła zawsze od pacjentów i ich rodzin. W sobotę pokazano też film z pierwszej wizyty Barbary Z. (żony pacjenta), który ma dowodzić, że lekarz i w tym przypadku nie chciał łapówki. Tydzień temu odtworzono drugą wizytę kobiety, podczas której dała ona G. książkę z włożoną kopertą. Na tym nagraniu, pokazanym w kampanii wyborczej, widać, jak kobieta, dając książkę, mówi: „Tak jak się umawialiśmy”.
Tymczasem na filmie z pierwszej wizyty widać, jak G. mówi kobiecie, że nie życzy sobie żadnych pieniędzy. Pytany, jak można się odwdzięczyć, odpowiada: „Lubię książki z dedykacją albo kartki na walentynki”. – Do tego odnosiły się późniejsze słowa „tak jak się umawialiśmy”, a nie do koperty – przekonywał sąd Mirosław G.