"Można zrozumieć ich racje historyczne nawet gdyby były sprzeczne z naszymi. Ciężko przejść do porządku dziennego nad zbrodniami. Ale oni będą próbowali przechodzić, naginając fakty do narodowych potrzeb. Jeśli robią to na swojej własnej ziemi pozostaje perswazja i jednak jakaś forma tolerancji" - Piotr Zaremba w "Dzienniku" również widzi sprzeczność polsko-ukraińską, dla której incydent z przerwanym na polskiej granicy rajdem im. Bandery stał się tylko kolejnym przejawem.
Autorzy wszystkich gazet mają w zasadzie ten sam stosunek do decyzji polskiego rządu, akceptują go, wskazując, że w tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. (Poseł Gowin dodaje wprawdzie w duchu czystego chciejstwa "wolałbym, aby uczestnicy tego rajdu przekroczyli granice Polski. Ale należało im zorganizować spotkania z młodymi Polakami, którzy przedstawiliby nasz punkt widzenia", ale sam przyznaje, że akurat w tym miejscu i czasie takie spotkania to nienajlepszy pomysł).
Wszyscy trzej próbują też określić, na jakich innych płaszczyznach można coś zrobić dla współistnienia i pod jakimi warunkami. Najkrócej ten problem ujmuje Zaremba: "Nie musimy na całą historię patrzeć tak samo, aby rozmawiać o współczesności". Wcześniej jednak odpowiada, gdzie leży granica wspomnianej tolerancji, która pozwala zająć się innymi, niekonfliktowymi sprawami: porównując niedoszły rajd ukraiński z odbudową cmentarza Orląt we Lwowie (czyli z przykładem ukraińskiej tolerancji) wyznacza tę granicę w punkcie, gdzie zaczyna się gloryfikacja zbrodni. "Orlęta Lwowskie nie dokonywały zbrodni, ta różnica wyznacza polskie non possumus". A co ze sporem o to, gdzie kończą się prawowite działania wojenne, a gdzie zaczynają się zbrodnie?
Co więc ze współczesnością? Bliżej konkretu schodzi dziennikarz "Polski" rozmawiający z Gowinem, wskazując na organizację mistrzostw Euro 2012 i rozmaite sytuacje, które mogą rozpalić resentymenty. To choćby opisywana w dzisiejszych gazetach nieoficjalna wiadomość o możliwości przeniesienia meczu finałowego do Warszawy. Gowin wskazuje na "przewrażliwienie" Ukraińców gdy odbiera im się prawo do uczczenia postaci, które mogą służyć za symbole walki o niepodległość, bo tych postaci mają tak dramatycznie niewiele. Ja bym dodał, że ponieważ w kwestii mistrzostw żywią oni przekonanie, że bez nich Polska dostałaby od UEFY figę z makiem, to nie trzeba wielkiej empatii, żeby wyobrazić sobie "przewrażliwienie" na punkcie prestiżowych porównań - kto lepiej się do Euro szykuje. Miejmy więc na sercu, że bez względu na to, ile hoteli powstanie (a raczej nie powstanie) w Kijowie, to od naszych słów, w których będziemy to opisywać naszą przewagę i stylu, w jakim ewentualnie przejmiemy od Ukraińców ten czy inny punkt programu, zależy, czy z tych mistrzostw zrobi się kolejny zatruty węzeł, na podobieństwo krwawych wydarzeń lat 30 i 40.
Marcin Wojciechowski pisze ogólnie, że byłoby "głupotą", gdyby incydent z rajdem wpłynął na politykę Polski wobec Ukrainy i Ukrainy wobec Polski. Przypomina przy tym trzeciego gracza w tym starciu, czyli "zacierającego ręce Moskala" i odsyła po przykłady do " > Jerzego Hoffmanna" (myślałem, że od reżysera ważniejszy jest Sienkiewicz, ale cóż, ze wszystkich sztuk najważniejsze jest dla nas kino…). Wprost lub pośrednio Moskalowi służą "radykałowie po obu stronach granicy", których historia z rajdem stanowi "triumf". Jest w tym trochę racji - byłbym tylko ostrożniejszy przed łatwością etykietowania. Wątpię, czy mamy prawo zwać ludzi, którzy w rzeziach wołyńskich potracili rodziny i domagają się szacunku dla grobów i prawa do żalu "radykałami"…