Mnie sformułowanie »afera hazardowa« nie przeszkadza. Tak jest, przez wiele tygodni wiele gorszących aspektów i zachowań różnych ludzi, różnych, w tym urzędników państwowych, moim zdaniem, pozwala na używanie tego typu sformułowania".

A więc jednak... 4 lutego 2010 roku przed sejmową komisją śledczą premier Donald Tusk przyznał jak wyżej. I co? I nic. To by było na tyle. Już w tamtej, mogłoby się wydawać dość odważnej ocenie szefa rządu, wyraźnie słyszalna była nuta relatywizacji. Nuta, która głównie za sprawą przewodniczącego komisji Mirosława Sekuły z każdym kolejnym dniem pracy sejmowych śledczych brzmiała coraz głośniej, by w finale, czyli dniu prezentacji raportu końcowego, stać się już prawdziwym hejnałem.

Z fragmentów e-maili Marcina Rosoła, które ujawniamy, wynika jednoznacznie, że gdyby przewodniczący Sekuła pozwolił dłużej pracować komisji, nie wyznaczał terminów uniemożliwiających rzetelne przygotowanie się śledczych do przesłuchań, gdyby w końcu pozwolił na ponowne wezwanie niektórych świadków, wiele kwestii byłoby dziś wyjaśnionych. Udowodniono by także, że niektórzy świadkowie mijali się z prawdą i że państwowi urzędnicy instytucje publiczne traktowali jak prywatne firmy, w których pracę mogą znaleźć każdemu...

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl