Weekendowe portale i media elektroniczne powtarzały za serwisem Wybrzeże24.pl wypowiedź Jacka Kurskiego: "Monika uniosła się honorem i ze łzami w oczach powiedziała, że chce wyjechać z kraju. Chciała wrócić do pracy po urlopie wychowawczym w Agencji Rozwoju Pomorza SA, ale tam spotkała się z pytaniami, czy będzie lojalna wobec zarządu województwa pomorskiego. Jest on właścicielem Agencji, a w zarządzie większość ma Platforma. Żona ma kwalifikacje, stanowisko nie było eksponowane, by nikt nie zarzucał, że to ja mam wpływy. Jednak monopol Platformy prowadzi do tego, że żona opozycyjnego polityka nie może wrócić do pracy, bo szef mówi, ze ma go przekonać, że będzie lojalna wobec zarządu województwa, de facto wobec rządzącej Pomorzem PO".
Gazeta.pl w tekście "Rodzina Kurskich emigruje. Mobbing Platformy?", dorzuca komentarze dwóch polityków z programu "Kawa na ławę" w TVN 24: posła PO Stefana Niesiołowskiego: "Obrzydliwością jest to żeby pan Kurski swoją żonę wykorzystywał do walki politycznej"; i posła Ryszarda Kalisza (SLD): "W dyskusji nie pomińmy jednak problemu praw kobiet i wielu tysięcy kobiet mobbingowanych w Polsce".
Ponieważ poniedziałkowa prasa nie kontynuuje już w zasadzie tego tematu, zacytuję opinię blogera Ksymenesa z Salonu24: "Jeśli te informacje są prawdziwe, to Jacek Kurski powinien pokazać, jak w takiej sytuacji walczy się o żonę. Nie tylko dlatego, że facet tak powinien, lecz głównie z tego powodu, by nagłośnić naganne zjawisko i dać przykład, jak w takiej sytuacji powinni postępować działacze PiS z nieporównywalnie mniejszą siłą przebicia i bez dostępu do mediów. Społeczeństwo jest jak rodzina, większość to dzieci, które bacznie obserwują zachowanie rodziców, czyli establishmentu. Jeśli u góry jest przyzwolenie na łamanie norm i obyczajów, to na dole dzieje się tak z automatu. O tym Jacek Kurski wiedzieć powinien".
Dodam od siebie, że to wskazanie dotyczyć powinno nie tylko Jacka Kurskiego i nie tylko posłów PiS. Przysłowiowy Kowalski nie ma przecież brukselskiej alternatywy.
Bliżej mu do emigracji w "zieloną" Polskę, choć pewnie to tylko w teorii, łatwo zrobić z mieszczucha rolnika. Okazuje się, pisze o tym poniedziałkowa "Rzeczpospolita" w tekście pt. "Mniej gospodarstw, więcej rolników", że choć liczba gospodarstw spada, przybywa ludzi utrzymujących się z ziemi. To efekt dotacji z Unii, drogiego życia w miastach oraz trudności z pracą. Dane te zaskoczyły ekonomistów i socjologów.
