Bijatyka w Platformie - czytamy na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej".
"Zarząd PO zajmie się dziś zarzutami o korupcję wyborczą na Dolnym Śląsku i wnioskiem o powtórzenie tam wyborów. Część posłów oskarża Grzegorza Schetynę o prowokację." A dalej opis wewnętrznej awantury w rządzącej partii, czyli kto kogo nagrał, co mu w zamian obiecał (stanowisko w którejś ze spółek należących do państwowego giganta KHGM), kto za tym stoi, i co z tego dla partii wynika. (O tym co z tego wynika piszę w dzisiejszej "Rz"). - Schetyna deklarował po przegranej, że najważniejsza jest Platforma, ale teraz udowadnia, że jest dla niego guzik warta. I działa na korzyść PiS - mówi "Gazecie" Andrzej Biernat, nieformalny lider popierającej Tuska w konflikcie ze Schetyną platformianej "Spółdzielni".
"Biernat dodaje, że PO powinna się zastanowić, czy nie przeprowadzić wcześniejszych wyborów. Ale już bez Schetyny i jego stronników na listach. - Jeśli ktoś woli spalić swój dom, niż w nim mieszkać, to skutkiem mogą być wcześniejsze wybory - grozi Biernat". A dalej "Gazeta Wyborcza" wylicza ilu ludzi sam Schetyna wsadził do spółek związanych z KGHM.
Cóż, chciałoby się powtórzyć "Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało". No bo premier najbardziej obawiał się Schetyny w przypadku wybuchu jakiejś afery, bał się, że Schetyna będzie szykował na niego zamach, więc postanowił poświęcić pół roku na rozprawę ze swym największym konkurentem. Ryzykował sporo, ale chciał mieć najpierw w partii porządek, a potem zabrać się za odbudowę zaufania społecznego i popracować nad sondażami. W efekcie nie ma ani porządku w partii, a sondaże dalej takie sobie - podejrzewam, że obecna awantura przyniesie partii Tuska nowe spadki.
Premier najprawdopodobniej zapomniał, że PO jest partią miłości. A ludzie z miłości gotowi są na wszystko. Szczególnie z miłości do władzy.