Tomasz Siemoniak zgodził się z oceną premiera, że na Ukrainie toczy się wojna domowa, bo konflikt na wschodzie posiada wszystkie jej cechy. Zdaniem ministra jedyną niewiadomą jest skala bezpośredniego zaangażowania Rosji w tej wojnie. Pewne jest jednak to, że Moskwie udało się doprowadzić do destabilizacji swojego sąsiada.

- Trudno dzisiaj prowokować jakie będą scenariusze. Istotne jest to, że sytuacja jest kompletnie zdestabilizowana i władze Ukrainy nie panują nad częścią swojego terytorium. To napawa i Polskę i świat wielką troską - powiedział Siemoniak. Szef MON przyznał jednak, że choć znaczna część kraju jest pod kontrolą separatystów, władze Ukrainy są bardzo wstrzemięźliwe w swoich działaniach przeciwko nim.

- Sądzę, że ukraińskie władze - zresztą myślę, że to jest element ich odpowiedzialności - nie chcą pacyfikowania własnych obywateli na własnym terytorium. Myślę, że starają się działać w sytuacjach, gdy tracą kontrolę nad wszystkim, natomiast nie decydują się na masywne siłowe rozwiązanie - powiedział minister -  Myślę, że toczy się też walka o rząd dusz na wschodniej Ukrainie i nadmierne użycie siły zdyskwalifikowałoby każdego, kto by na taką opcję się zdecydował - ocenił.

Siemoniak dodał, że postawiony w takiej sytuacji sam przyjąłby podobny sposób działania, "starając się pilnować lotnisk, punktów strategicznych, ale nie próbując kierować się przeciwko własnej ludności". Jego zdaniem problemy z opanowaniem sytuacji przez rząd w Kijowie nie wynikają z braków w uzbrojeniu, a armia ukraińska nie potrzebuje być dozbrajana przez NATO. Największy problem leży zaś w tym, że duża część struktur siłowych na wschodzie Ukrainy przeszła na stronę separatystów.

- Ukraińcy doskonale wiedzą, że sami muszą sobie pomóc i to nie jest problem nawet w jakiś brakach w sprzęcie, ale w zdolności do działania. Myślę, że to jest od tygodni podstawowy problem na Ukrainie - powiedział