10 kwietnia to od pięciu lat festiwal dwóch ludzi – Jarosława Kaczyńskiego oraz Antoniego Macierewicza. Liderzy PiS – trzymani w ostatnich miesiącach w cieniu, by nie przeszkadzać Dudzie w kampanii prezydenckiej – wrócili na pierwszą linię. I jak co roku, powtórzyli swe oskarżenia.
Kaczyński mówił o rządach PO tuż po katastrofie: – Polskie państwo zaatakowało polskie społeczeństwo, wspólnotę zintegrowaną wokół tragedii. Nie zadbano nawet o godne potraktowanie ciał poległych, które niejeden raz traktowano w sposób haniebny.
Macierewicz zaś do swych corocznych tez zamachowych dorzucił „męczeńską śmierć" ofiar.
Taki radykalizm idzie na konto Dudy i utrudnia mu kampanię. A przecież kandydat na prezydenta musi zdobyć poparcie nie tylko zwolenników swojej partii – a dla wyborców PiS Smoleńsk jest fundamentalny – ale także wyborców bardziej umiarkowanych, a nawet zwolenników konkurencyjnych ugrupowań. Ci mniej zdecydowani i głosujący na inne partie najczęściej nie wyznają smoleńskiego radykalizmu.
Jednak przy okazji 10 kwietnia sztabowcy nie byli w stanie powstrzymać ani Kaczyńskiego, ani Macierewicza. Tłum gromadzący się co roku na Krakowskim Przedmieściu chce słuchać właśnie ich i zatrzymanie prezesa PiS oraz jego zastępcy było po prostu niemożliwe.