Debatę oglądałem w TVN, który przygotował specjalny namiot dla dziennikarzy i zwolenników obu kandydatów. Potem wsiadłem do Dudabusa. Nim bowiem kandydat PiS wraz z dziennikarzami przemierzy w końcówce kampanii kraj (odwiedzi Polaków pracujących w nocy i w dzień). Nie będę przesądzał kto wygrał. Każdy może sobie wyrobić zdanie po obejrzeniu debaty, komentarzach ulubionych autorów, relacjach w mediach społecznościowych. Napiszę o emocjach, których byłem świadkiem.
Młodzieżówki PO i PiS stłoczyły się w dwóch kątach sali, jak kibice przeciwnych drużyn na meczu piłkarskim. Już na wstępie wróciły emocje z niedzielnej debaty, Broniaław Komorowski znów trafił bowiem rywala, sugerując, że ten bał się debaty. PO w euforii, w dwumeczu szykowała się powtórka z pierwszej rozgrywki.
Za chwilę radość zmieniła się w koszmar. Gdy Duda postawił na pulpicie Komorowskiego symbol PO i ten nie wiedział co zrobić, za moimi plecami usłyszałem ciąg niecenzularnych słów, a obok w PiS szał jak po bramce w finale mundialu. "Niech on to odda" - krzyczeli do ekranu działacze PO, a przekazanie logo Monice Olejnik przywitali entuzjazmem i ulgą.
Ale to PiS cieszył się potem częściej. Zwolennicy Dudy przekonywali, że po debacie w TVP nie sądzili, że ich kandydat potrafi stosować takie chwyty jak stosował wcześniej Komorowski. PO riposty prezydenta przyjmowała z podobną radością, ale to nie było uczucie dla nich nowe. W niedzielę to on częściej punktował sztuczkami PR-owskimi.
Kluczowe były ostatnie słowa kandydatów. Duda był pierwszy, zwolennicy zgotowali mu owację i wyszli powitać przed studiem. Młodzieżówka PO słuchała prezydenta z posępnymi minami. Wybuch radości był krótki, choć przywitanie kandydata pod studiem gorące (jednak nie tak entuzjastyczne jak przywitanie Dudy przez PiS).