– Władze miasta mają plan, jak wywieźć mieszkańców w bezpieczne miejsca w przypadku rosyjskiego natarcia – mówił burmistrz Charkowa Ihor Terechow.
Plotki o ataku Rosjan na metropolię gęstnieją od ponad tygodnia. Dla ich wsparcia rosyjska armia bez przerwy ostrzeliwuje Charków ze wszystkich dostępnych rodzajów broni. – Strzelają nawet rakietami S-300, w 40 sekund dolatują do miasta – przyznał Terechow.
Kreml nie wie, co robić
Sygnałem do propagandowej ofensywy było zeszłotygodniowe wystąpienie deputowanego Andrieja Ługowoja – oficera służb, który w 2006 r. zamordował w Londynie Aleksandra Litwinienkę. – Charków trzeba pozbawić prądu do takiego stopnia, by nie można tam było żyć. Żeby te pozostałe tam 800 tys. ludzi wsiadło do samochodów, czy piechotą, z wózkami, tobołami – i na zachód. To samo należy robić z innymi miastami, w tym z Kijowem – mówił deputowany-morderca.
Czytaj więcej
Prezydent Rosji Władimir Putin podpisał dekret wdrażający wiosenną kampanię poborową, która ma zasilić armię Federacji Rosyjskiej o 150 tysięcy żołnierzy.
Burmistrz Terechow przyznaje, że po tygodniu ataków cała krytyczna infrastruktura miasta została zniszczona, a już 150 tys. mieszkańców zostało pozbawionych dachu nad głową. Ale nikt z niego nie ucieka, wręcz przeciwnie. Do Charkowa przybywają mieszkańcy nadgranicznych rejonów, gdzie toczą się walki. Według władz metropolia liczy teraz ok. 1,3 mln ludzi.