Rzeka polskiej polityki powinna już płynąć tylko w jedną stronę – do wyborów prezydenckich. I zapewne płynie, choć nurt jest na razie wyjątkowo leniwy, mętny i nudny. Ale nawet jeśli byłoby inaczej, rzeka byłaby rwąca, bystra, a prądy porywiste, i tak niewiele by to zmieniło. Bo – przynajmniej na razie – rzeka płynie w jednym kierunku: nieuchronnej drugiej kadencji Andrzeja Dudy. Przynajmniej tak wynika z badań IBRiS dla „Rzeczpospolitej”.
Według sondażu zasadnicza większość Polaków pięć i pół miesiąca przed wyborami uważa, że wybory wygra obóz rządzący (54,2 proc.). Szansę na przejęcie urzędu prezydenta przez opozycję widzi zaledwie co piąty Polak (20,9 proc.), wyrobionego zdanie nie ma co czwarty.
Jeszcze gorzej jest w wypadku wskazań personalnych. Zwycięstwo Andrzeja Dudy obstawia niemal 60 proc. badanych, Małgorzacie Kidawie-Błońskiej szanse daje niespełna 11 proc. W sukces Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza wierzą grupy wyborców, o których po angielsku zwykło się mówić „peanuts”, czyli orzeszki ziemne, tak mało są istotne.
Charakterystyczne jest, że rządzący, czyli Andrzej Duda, ma poważniejsze szanse w przekonaniu zdecydowanej większości badanych grup. Wyróżniają się jednak wśród nich poplecznicy PiS, ludzie o poglądach prawicowych, beneficjenci programu 500+ i widzowie TVP. To znakomity dowód na to, jak skuteczny jest walec programowo-propagandowy partii Jarosława Kaczyńskiego. Po tych badaniach trudno mieć jeszcze wątpliwości, że budowa stabilnego, a przede wszystkim stałego, elektoratu PiS została zakończona, i ten fakt może stać się dominantą polskiej polityki na przynajmniej dekadę. To nie jest dobra wiadomość dla opozycji.
Nie należy jednak tych badań traktować na zasadzie absolutu, że właśnie tak musi się wydarzyć w maju. Tego typu sondaże to „fotografie chwili”. Dzisiejsza ilustruje poglądy Polaków jeszcze przed kampanią. A co wydarzy się później? O tym na razie nie mamy pojęcia.