Z zapowiedziami PiS o tym, że idzie w kierunku centrum i zamierza uprawiać bardziej umiarkowaną politykę, jest jak z przyrzeczeniami ojca, który solennie obiecuje żonie i dzieciom, że od jutra nie pije. I nawet przez parę dni jest spokój, sąsiedzi zaczynają wierzyć w przemianę, ale przy byle okazji znów wybucha karczemna awantura i wszystko wraca na stare tory.
Bo gdy premier Mateusz Morawiecki odmienia słowo „normalność” przez wszystkie przypadki, odwiedza dzieci w szpitalu i czyta im bajki, to w tym samym czasie grupa młodych posłów spod skrzydeł Zbigniewa Ziobry składa ustawę, która przez większość środowiska prawniczego zwana jest represyjną lub kagańcową. Projekt zawiera zapisy, które istotnie ograniczają wolność sędziów i stwarzają narzędzia do szykan. Ustawę tę błogosławi prezes Jarosław Kaczyński, chwali premier i prezydent. I choć profesorowie prawa z całej Polski ostrzegają przed jej negatywnymi skutkami, alarmuje Komisja Europejska, PiS idzie jak walec, pracując nad ustawą do piątej rano, ostatecznie przegłosowując projekt tuż przed Bożym Narodzeniem. Po co? Chyba tylko po to, by pokazać środowiskom sędziowskim nagą siłę i determinację. Za wszelką cenę.
Dowiedz się więcej: Sondaż: Narracja krytykująca TK nie dotarła do Polaków
PiS tłumaczy, że musi przyjąć ustawę, by nie doprowadzić do chaosu w sądownictwie po wyroku TSUE. Ale przecież po wyroku TSUE politycy PiS chełpili się, że to dla nich świetny wyrok. „TSUE orzekł to, czego się spodziewałem” – mówił wówczas Zbigniew Ziobro. A w piątek przekonywał, że ustawa jest konieczna, by uniemożliwić próby wysadzenia w powietrze polskiego wymiaru sprawiedliwości. Ale jeśli ktoś chce go wysadzić w powietrze, to chyba właśnie Zbigniew Ziobro.
O tym, że ta ustawa ma być straszakiem, świadczy zresztą fakt, że pod naporem wewnętrznej krytyki PiS wycofało się z części najbardziej restrykcyjnych przepisów, które zaproponowała trójka hunwejbinów ze stajni Ziobry. To tylko pokazuje, że chodzi o wywołanie wrażenia nacisku na sędziów, pokazanie, że PiS nie cofnie się przed niczym. Tyle tylko, że ta taktyka ma dwie szkodliwe dla PiS konsekwencje. Pierwsza to de facto unieważnienie pracy, którą w ostatnich trzech miesiącach wykonywał premier Morawiecki, realizując program „normalność”. PiS pokazało się takim, jakim było w swoich najgorszych czasach, jako partia awanturnicza, przepychająca ustawy nocami, ignorująca wszelką krytykę. A ocieplające wizerunek posty na Facebooku Morawieckiego przydadzą się teraz rządzącym jak umarłemu kadzidło.