Historia nauczycielką życia – powiedział niegdyś Cyceron, ale trudno nie odnieść wrażenia, że obecnie rządzący potraktowali jego nauki zbyt dosłownie. Czerpanie nauki z historii nie można bowiem mylić z zanurzeniem w niej tak głębokim, by przesłaniało to rzeczywistość do tego stopnia, że wszędzie widać tylko złowrogie dywizje Wehrmachtu czy czyhającego za każdym rogiem czerwonoarmistę z pepeszą.
Permanentne opisywanie skomplikowanej, XXI-wiecznej współczesności językiem zawieszonym gdzieś między II światową a zimną wojną, jest pewnie kuszące, bo przywołuje jasny podział na dobrych i złych, w dodatku silnie wpisany w naszą świadomość w poprzednim stuleciu. Z jednej strony bohaterski Szarik i Czterej Pancerni – z drugiej Niemcy dający się wodzić za nos Hansowi Klossowi. Z jednej strony imperium zła z centralą w Moskwie – z drugiej agent Jack Strong. I my w tym wszystkim cali na biało, zawsze po dobrej stronie dziejów.
Problem w tym, że dziś – na szczęście - nie ma już ani III Rzeszy, ani ZSRR, a my dyskutujemy w polskim Sejmie, między Polakami o polskich sprawach. Wokół nas jest zglobalizowany świat, pogrążony w pandemii o skali niespotykanej od ponad 100 lat, w którym rozgrywa się nowa wielka gra o światowe przywództwo między USA a Chinami, w którym Europa rozpaczliwie walczy, by być czymś więcej niż – jak mawiał Mao Zedong – „małym półwyspem na zachodzie” Azji; w którym czekają nas ogromne zmiany cywilizacyjne – digitalizacja, robotyzacja; w którym wkrótce człowiek ma postawić stopę na Marsie.