Niedawno na stadionie Legii zobaczyliśmy transparent po francusku przestrzegający inwestora z Francji przed kupnem Polonii Warszawa. Miało to charakter groźby. Tego samego dnia na stadionie Arki kibice wywiesili transparent, na którym wulgarne słowo połączyli z żądaniem odejścia prezesa i dyrektora sportowego gdyńskiego klubu.
Komisja Ligi ukarała Legię i Arkę grzywną oraz zakazem wstępu na kibolską część trybun w najbliższych meczach. Minęło kilka dni i Najwyższa Komisja Odwoławcza PZPN kary zawiesiła. Kluby mają zapłacić, a kibice nie ponieśli żadnej kary. W taki sposób PZPN walczy z chuligaństwem na stadionach.
Związek nie robi nic w tej sprawie. Sam nie da rady, to fakt, a państwo mu nie pomaga. PZPN udaje jednak, że nie ma takiego zjawiska.
Proszę sobie wyobrazić, że w Polsce sędzia przerywa mecz, bo uznaje, że napisy na kibicowskich sztandarach kogoś obrażają, że kierownik klubu do spraw bezpieczeństwa idzie do kibiców, że powoła się na przepisy, że uświadomi, iż naganne zachowania grożą karami finansowymi, walkowerem i odpowiedzialnością cywilną sprawców, z zakazami stadionowymi włącznie. Kiedyś tak było. Dziś już nie. Reakcja oficjeli, trenera, piłkarzy taka jak w Bundeslidze w ekstraklasie jest nie do pomyślenia. Trudno sobie wyobrazić, że do tego dobrze zorganizowanego kibolstwa wyjdzie właściciel klubu lub piłkarze, o prezesie Ekstraklasy SA czy PZPN nie mówiąc. Wszyscy się boją (fizycznie o siebie i o swój autorytet), bo kibic może zrobić, co mu się podoba, i włos mu za to z głowy nie spadnie. Zwłaszcza w czasach rządów PiS, dla którego kibolstwo to nie terroryści trybun, ale patriotyczny elektorat, i kibole mogą bezkarnie pokazywać środkowy palec, komu chcą.
Na szczęście, jak na kapitana Legii przystało, po haniebnym apelu Żylety do francuskiego przedsiębiorcy odezwał się Artur Jędrzejczyk. Dał sygnał, że tak dalej być nie może. Ryzykuje, bo jego poprzednik Jakub Rzeźniczak za niesubordynację dostał od lidera kiboli Legii w twarz.