Czy polscy politycy potrafią rozwiązać problem całej polskiej służby zdrowia, skoro nie potrafią się uporać z kwestią dostosowania jednego lotniska – Okęcia – do wymagań strefy Schengen? Mam taką nadzieję, choć ich bezradność w tej mierze jest widoczna jak na dłoni. Bo już nie tylko okrągły stół, nie tylko biały szczyt, ale również Rada Gabinetowa służą do maskowania owej niemocy.
Politycy PiS przypominają, że od miesięcy mają gotowe projekty ustaw, które wzorcowo zreorganizowałyby służbę zdrowia, ale… nie starczyło im czasu na ich uchwalenie i wprowadzenie w życie. Z kolei politycy PO przez wiele miesięcy zapewniali, że mają nie tylko wizję zmian, ale też projekty ustaw niezbędnych do zreformowania służby zdrowia. A teraz zapewniają, że jedno i drugie… będą mieli wkrótce. Ale czy na pewno będą mieli, skoro po spotkaniu rządu z Lechem Kaczyńskim premier Tusk wyjawił, iż „prezydent podczas posiedzenia nie przedstawił żadnej konkretnej propozycji”? Przecież to on, premier (i jego ministrowie), powinien przedstawić „konkretne propozycje”.
Właśnie dlatego obawiam się, że skoro miało być tak dobrze, to wyjdzie jak zwykle. Czyli skończy się na kosmetycznych zmianach w naszym antysystemie ochrony zdrowia i solidnym podwyższeniu składki zdrowotnej albo – według propozycji PiS – z 9 do 13 proc., albo nieco mniejszym, którego Tusk, wbrew zapowiedziom, od przedwczoraj już nie wyklucza.
Dlatego najwyższy czas powiedzieć politykom: dość zabawy naszymi pieniędzmi. Ręce precz od naszej składki. Od tej pory będziemy więcej płacić za ochronę zdrowia tylko dobrowolnie, a więc na przykład poprzez prywatne kasy chorych. Oczywiście pod warunkiem, że politycy pozwolą im powstać.