Jeśli autor "dziełka" zdecyduje się pokazać je widzom, to reakcja może być podobna, jak było w przypadku osławionych karykatur Mahometa.
Nie trzeba chyba wielkiej wyobraźni, by się domyślić, jakie wrażenie u wyznawców Allaha ów filmik może wywołać. Autor reklamuje film na prawo i lewo już od listopada, zapowiadając, że "zniszczy Koran, źródło inspiracji dla nietolerancji, mordów oraz terroru". Kiedy indziej zaś islam określił "chorą ideologią Allaha i Mahometa".
W swoim przekonaniu Wilders uważa pewnie – podobnie jak autor duńskich karykatur muzułmańskiego proroka – że nie robi nic zdrożnego. Pewnie nawet czuje się bojownikiem o wolność słowa i tolerancję. A jeśli muzułmanie tego nie dostrzegają, to tym gorzej dla nich.
A może holenderski polityk rzeczywiście nie pojmuje, że jego wynurzenia wcale nie zachęcają do dyskusji, lecz mogą ranić czyjeś uczucia religijne? Może trudno mu zrozumieć, że wolność przekonań nie musi przejawiać się wyłącznie w prowokacjach religijnych? Zwłaszcza że na Zachodzie wykpiwanie chrześcijaństwa niewielu już porusza, a Chrystus może się stać bohaterem dowolnego bluźnierstwa.
Tylko czy to jest jeszcze walka o wolność słowa czy raczej o prawo do bezkarnego obrażania innych?