Już teraz oskarżenie o nakłanianie do fałszywych zeznań i pomaganie przestępcom mecenas W. (bo tak go chyba dziś trzeba nazywać, aby nie narazić się na zarzuty karalne) przedstawia jako “sprawę polityczną”. Na czym polegała polityczna intryga, która kilka lat temu spowodowała rozpoczęcie śledztwa w jego sprawie, zrozumieć trudno, a on sam nam tego nie przybliża. Za jakiś czas jednak wszyscy już wiedzieć będziemy, że to za bezkompromisowe tropienie nacisków, którymi niecny PiS chciał zadławić demokrację.

Czy LiD jest powodowany wyłącznie chęcią pomocy swojemu działaczowi, który tak pięknie łączy nowe i stare: szkolenie kadr MSW w PRL i zastępowanie ministra Krzysztofa Kozłowskiego w tym samym resorcie w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, sympatię do esbeków i uznanie ze strony elit III RP? Czy może chodzi o to, abyśmy przyzwyczaili się do staronowej praktyki, kiedy to jedynie prawomocny wyrok sądu mógł – ewentualnie – przerywać pięknie rozwijające się kariery osób publicznych?

Pamiętamy wstrząs, jaki w SLD wywołała decyzja wiceministra Zbigniewa Sobotki, który w trakcie swojego procesu, jeszcze przed wyrokiem, podał się do dymisji. Inni, bardziej obowiązkowi, działacze tego ugrupowania pełnili funkcje samorządowe jeszcze w aresztach i więzieniach.

Mecenas W. jest żywym dowodem, że czasy terroru PiS dobiegły końca i nikt nie będzie przeszkadzał takim jak on w zabieganiu o dobro wspólne. I dlatego tym bardziej to on właśnie powinien badać przestępcze praktyki PiS.

Ciekawe tylko, czy Platformie przyświecały te same zasady, kiedy głosowała za mecenasem W.?