Toruński redemptorysta powołaniem własnej partii miał grozić najpierw ZChN, a potem liderom AWS. A od 2001 r. partią Radia Maryja zaczęto straszyć Jarosława Kaczyńskiego. "Dobrze poinformowani" dziennikarze coś ogłaszali, dyżurni księża-postępowcy przyjmowali takie pogłoski z niepokojem, a biskupi uchylali się od wypowiedzi – co oczywiście uważano za potwierdzenie powagi sytuacji.
Przypomnijmy luty 2005 roku. "Gazeta Wyborcza" biła na alarm: "Najbliżsi współpracownicy o. Tadeusza Rydzyka tworzą nową partię. Ma ona błogosławieństwo ojca dyrektora, potężne struktury – Koła Przyjaciół Radia Maryja zrzeszające ponad 200 tys. osób – i jasny cel: wygrać najbliższe wybory". Drukowano nawet rzekomy program partii i ujawniono lidera – miałby nim ponoć być Antoni Macierewicz. Sensacja nie trwała długo, a Macierewicz wystartował w wyborach 2005 roku z listy PiS.
Dziś znów niezawodny wąż morski wychynął z łamów gazet i ekranów telewizorów. Tym razem jako dowód, że Jarosław Kaczyński jest bezradną marionetką w rękach ambitnego zakonnika. Owszem – lider PiS liczy się z elektoratem radiomaryjnym, ale absurdem jest sugestia, że toruńskie radio wyznacza linię partii Kaczyńskiego.
Pisanie o ojcu Rydzyku jest łatwe i bezkarne, zwłaszcza że redemptorysta unika publicznych wypowiedzi dla mediów. Można mu się przypisać dowolne zamiary. Wystarczającym dowodem na gotowość polityków do założenia nowej partii staje się ich udział w programie "Rozmowy niedokończone" w Radiu Maryja. Natomiast w roli kadr nowego ugrupowania łatwo obsadzić słuchaczy toruńskiej szkoły medialnej. A że kolejna kaczka dziennikarska zdechnie za tydzień czy dwa?
Dziś sensacyjka na temat partii radiomaryjnej służy jako prostackie objaśnianie sporu o preambułę do traktatu lizbońskiego. Ma pomagać w kreowaniu sztucznego wyboru: albo z Tuskiem do Europy, albo z o. Rydzykiem w objęcia Rosji.