Podobnie rzecz się ma ostatnio po ujawnieniu przez młodą kobietę, że przez wiele lat była więziona i gwałcona przez swojego ojca. Z jednej strony spowodowało to nawrót dyskusji o pedofilii, pomimo że nie był to przypadek tego rodzaju. Gdyby ta, spowodowana stadnym odruchem medialnym, pomyłka zaowocowała bardziej konsekwentną polityką państwa w kwestii pedofilii, okazałaby się błogosławieństwem. Cała sprawa jednak, zgodnie z medialną logiką, prowadzi do polowania na przypadki przemocy rodziców wobec dzieci, a więc jej efekt będzie opłakany. Nie chodzi oczywiście o to, żeby o takich sprawach nie pisać, ale by pamiętać o proporcjach.
Nie wymyślono i nie sposób wymyślić instytucji bardziej przyjaznej dzieciom niż rodzina. Nie znaczy to, że rodziny nie różnią się między sobą: są lepsze i gorsze, a niekiedy patologiczne, które stają się swoim zaprzeczeniem. W sytuacjach takich, ale tylko takich, interweniować powinno prawo. Decyzja o interwencji winna być podejmowana niezwykle ostrożnie. Tymczasem media wołają na alarm, a politycy biją albo – w gorszych wypadkach – rzeczywiście próbują wymyślać rozwiązania, które definitywnie wyeliminują zło z ludzkich instytucji, co się kończy odwrotnymi konsekwencjami.
Mieści się to w lewicowym nurcie podważania prawomocności tradycyjnych instytucji. Wskazanie na patologię, która jest skrajnością, służy do ataku na instytucję, w tym wypadku rodzinę, w imię... No, właśnie, nie za bardzo wiemy, w imię czego, bo alternatywy podstawowej instytucji, jaką jest rodzina, nie mamy. Możemy natomiast skutecznie ją podważyć.