Żenia odpina ordery od pidżamy. Nie zakłada wszystkich, ale te za służbę w organach zawsze. Mnie też namawia, w końcu jestem generałem. Tłumaczę mu, głupiutkiemu misiowi, że mi do satynowej koszuli nocnej kolorystycznie nie pasują. Jaka szkoda, że organy nie wymyśliły różowych odznaczeń, prawda?
Bo ja, owszem, jestem generałem lotnictwa, ale z Żenią (Boże mój, jakie on ma piękne te lampasy na kalesonach! Sama szydełkowałam.) poznaliśmy się jeszcze w FSB czy jak to się tam wtedy nazywało. Ten mój mąż to śmieje się nawet, czy kiedyś leciałam samolotem. A do Courchevel to niby jak latamy, Jewgieniju Maksimowiczu?
Styczeń to naprawdę nie jest dobry czas, by siedzieć w Moskwie, a w dodatku w środę ogłosiliśmy ten cholerny raport dla Polaków i teraz się pieklą. No to już jest czarna niewdzięczność. Raport był przecież gotowy od początku, mój Gieniuchna sam ostatnie poprawki nanosił 11 kwietnia. To Polacy nalegali, żeby się nie spieszyć. Zdaniem ich specjalistów od piaru to nie wypadało.
Ale dobry mieli pomysł towarzysze z Warszawy, by powołać tych ekspertów psychologów. Co z tego, że pacjentów nie znali? Sowiecki uczony, specjalista od schizofrenii bezobjawowej, pacjenta znać nie musi i bez tego poradzi. Od razu wiedzieli, kto naciskał. Na zdjęciach im pokazaliśmy.
Dobrze też, że wykryliśmy, iż ten ich generał miał 0,6 promila. Nasze chłopaki na początku każdemu napisali po 6 promili, ale wytłumaczyliśmy im, że tyle to miał ten nasz kontroler z wieży, co się tłumaczył, iż ze szwagrem na rybałce byli. Z tym ich generałem to trudno było, bo alkohol mu wykryliśmy dzień po katastrofie, ale ciało zidentyfikowaliśmy 11 dni po niej. Że się niby nie zgadza? A dajcież wy mi wszyscy święty spokój, do Władimira Władimirowicza z tym idźcie! Ja jestem niezależny generał, piszę, jak kazali.