Nie tylko dlatego, że przypominamy fundamentalne doświadczenie XX wieku, który wraz z postępem cywilizacyjnym przyniósł największy koszmar, jaki znała ludzkość, i upamiętniamy jego ofiary, co stanowi nasz obowiązek i określa kulturę. Ważne jest też to, że ofiary totalitaryzmów zostały zrównane, a więc wskazano fundamentalną tożsamość reżimów za nie odpowiedzialnych.
Przed uznaniem tego faktu broniła się i broni wielka część wpływowych europejskich elit. Warto przypomnieć oburzenie, z jakim spotkała się wydana we Francji 14 lat temu „Czarna księga komunizmu". Temu pierwszemu całościowemu kompendium komunistycznych zbrodni nikt nie zarzucał błędów faktograficznych, lecz jedynie „brak kontekstu", który jakoby miał zmieniać ich ocenę.
Radykalne potępienie nazizmu w świadomości zachodniej doprowadziło do eliminacji tej ideologii z oficjalnej sceny politycznej, a jej pogrobowcy wegetują jedynie jako nieznaczące, marginalne grupki. Pogrobowcy komunizmu i – szerzej – rewolucyjnych ideologii odgrywają ważną rolę we współczesnej Europie, a tak zbrodnicze postacie jak Lenin stają się punktem odniesienia dla uznanych przedsięwzięć polityczno-kulturalnych.
Bez radykalnego rozliczenia tamtego zła będziemy rzeczywiście, jak mawiał George Santayana, skazani na jego powtarzanie.
Europejski Dzień został zatwierdzony w czasie prezydencji węgierskiej, a przyjęty dzięki solidarnemu działaniu nowych państw członkowskich Unii Europejskiej (w tym Polski), które przeżyły te doświadczenia. Okazuje się więc, że również tak niewiele znacząca funkcja jak unijna prezydencja może się czemuś przysłużyć. Pozostaje mieć nadzieję, że także polska prezydencja będzie mogła się poszczycić prównywalnym przedsięwzięciem.