Plusy i minusy tygodnia

Leszek Miller wygrał wybory na szefa Klubu SLD z Ryszardem Kaliszem. Od środy usłyszeliśmy całą plejadę osób wyrażających zdumienie akurat takim wyborem.

Publikacja: 21.10.2011 20:00

Mnie on bynajmniej nie zdziwił. Kalisz to warszawski hedonista ceniący dobre obiadki w stylu nouvelle cuisine i niemogący się obyć bez wypasionego jaguara. A Miller to człowiek, który objechał w ciągu ostatnich 20 lat każdy komitet postkomunistów – od Świnoujścia po Ustrzyki. To ktoś, kto ma cierpliwość siedzieć godzinami z lokalnymi szefami SLD i słuchać ich dywagacji przy kaszance i siwusze. Kogo zatem ma kochać SLD-owska brać?

 

Ach, ten zachwyt salonu nad młodzieńczą rewolucyjną przebojowością „oburzonych".

Weterani środowiska komandosów rozczulają się na idealizmem wychowanków Wielokulturowego Liceum im. Jacka Kuronia. Gdy kto wypomni liderom „oburzonych", że wywodzą się z dobrych, mainstreamowych rodzin, natychmiast znajdują się obrońcy, którzy przyrównują to do ataków propagandy PRL na „bananową młodzież" z marca 1968 roku.

No dobrze, ale co ma do powiedzenia obóz liberalizmu gospodarczego o dość naiwnym antykapitalizmie „oburzonych"? Gdzie wychowankowie Leszka Balcerowicza? Dlaczego milczy Ryszard Petru czy Adrian Furgalski? Przecież młodzi „oburzeni" bez oporów głoszą, że wszyscy politycy siedzą w kieszeniach bankierów! Gdy na początku lat 90. antykomuniści ostrzegali przed patologicznymi więzami między ludźmi z PZPR a nomenklaturowymi bankami, obrońcy kapitalizmu w III RP oburzali się do czerwoności. A teraz, gdy młodzi demonstranci wyszydzają kapitalizm, dzieci Miltona Friedmana milczą. Może onieśmiela ich fakt, że młodej fali rewolty podlizują się wszystkie autorytety w III RP? Tylko co będzie, jak te młode zuchy zaczną podpalać ich ulubione banki?

Znacie coś takiego jak syndrom rozwiedzionej osoby, która potrafi rozmawiać już tylko o wadach byłego partnera? Na podobny syndrom zapadł Michał Kamiński – zapraszany do mediów prawie wyłącznie po to, aby jak najgorzej mówił o swoim byłym szefie Jarosławie Kaczyńskim. Jednocześnie przesympatyczny Miś wzywa, aby nie „przywiązywać zbyt wielkiej wagi do opinii Jarosława Kaczyńskiego, gdyż opowiada on różne rzeczy". Myślałem, że Michał oprzytomnieje po wyborach, ale nic z tego. Co włączę telewizor, nadaje na prezesa. A co z postulatem nieprzywiązywania zbyt wielkiej wagi do opinii Jarosława Kaczyńskiego?

Synod Kościoła ewangelicko-augsburskiego określił jako niezrozumiałą decyzję ogłoszenia przez Sejm roku 2012 Rokiem ks. Piotra Skargi. Luteranie podkreślili, że Sejm „przypomina osobę bardzo kontrowersyjną i idee, które powinny być obce nowoczesnemu społeczeństwu". Chodzi o to, że ks. Skarga stanowczo opowiadał się za państwem jednowyznaniowym, co obecnie należy uznać za anachronizm. No dobrze, ale  w 2017 roku w Niemczech luteranie będą przy udziale przywódców państwa świętować 500. rocznicę przybicia tez Marcina Lutra do wrót kościoła w Wittenberdze. Czy Luter był ekumeniczny? A zasada Cuius regio eius religio – czyja władza tego wiara – chyba nie była zbyt tolerancyjna?

A teraz ukłon dla uporu i pryncypialności naszych czytelników. Dwa tygodnie temu w swoim blogu zwróciłem uwagę, że w kontekście dyskusji wokół słów prezesa PiS o kanclerz Niemiec na stronie Deutsche Welle (państwowego niemieckiego radia dla zagranicy) w blogu Michała Jaranowskiego, korespondenta tej stacji w Warszawie, padły słowa aroganckie i obrzydliwe: „To byłby chyba zbyt duży zaszczyt dla Kaczyńskiego, gdyby Angela Merkel zechciała poświęcić choćby parę słów takiej postaci. W końcu brzydzić się można nie tylko żab, robaków czy karaluchów".

Postawiłem wówczas pytanie, czy kierownictwo rozgłośni taki język akceptuje. I oto jeden z czytelników wystosował w tej sprawie pismo do władz DW. W odpowiedzi otrzymał list podpisany w imieniu zarządu radia przez Michaela Muentza, w którym czytamy: „Dobór słów użyty przez Michała Jaranowskiego nie odpowiada standardom dziennikarskim Deutsche Welle. Ubolewamy, że tak niewłaściwe słownictwo znalazło się na naszej witrynie. Artykuł ten został wycofany i zostały wyciągnięte niezbędne wnioski z tego dziennikarskiego nadużycia. Przepraszamy za niewłaściwą ocenę tego materiału i zapewniamy, że taka sytuacja się nigdy więcej nie powtórzy".

Mnie on bynajmniej nie zdziwił. Kalisz to warszawski hedonista ceniący dobre obiadki w stylu nouvelle cuisine i niemogący się obyć bez wypasionego jaguara. A Miller to człowiek, który objechał w ciągu ostatnich 20 lat każdy komitet postkomunistów – od Świnoujścia po Ustrzyki. To ktoś, kto ma cierpliwość siedzieć godzinami z lokalnymi szefami SLD i słuchać ich dywagacji przy kaszance i siwusze. Kogo zatem ma kochać SLD-owska brać?

Ach, ten zachwyt salonu nad młodzieńczą rewolucyjną przebojowością „oburzonych".

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Komentarze
Estera Flieger: Chłopski rozum Karola Nawrockiego. Co jest groźne dla Rafała Trzaskowskiego?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Czy bezpieczeństwo Polski może zależeć od dobrego humoru Donalda Trumpa
Komentarze
Trump czy Zełenski: Tusk wybrał
Komentarze
Zełenski wraca z honorem, Trump pomógł Putinowi
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Wołodymyr Zełenski u Donalda Trumpa, czyli wielki tryumf Władimira Putina
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”