Mnie on bynajmniej nie zdziwił. Kalisz to warszawski hedonista ceniący dobre obiadki w stylu nouvelle cuisine i niemogący się obyć bez wypasionego jaguara. A Miller to człowiek, który objechał w ciągu ostatnich 20 lat każdy komitet postkomunistów – od Świnoujścia po Ustrzyki. To ktoś, kto ma cierpliwość siedzieć godzinami z lokalnymi szefami SLD i słuchać ich dywagacji przy kaszance i siwusze. Kogo zatem ma kochać SLD-owska brać?
Ach, ten zachwyt salonu nad młodzieńczą rewolucyjną przebojowością „oburzonych".
Weterani środowiska komandosów rozczulają się na idealizmem wychowanków Wielokulturowego Liceum im. Jacka Kuronia. Gdy kto wypomni liderom „oburzonych", że wywodzą się z dobrych, mainstreamowych rodzin, natychmiast znajdują się obrońcy, którzy przyrównują to do ataków propagandy PRL na „bananową młodzież" z marca 1968 roku.
No dobrze, ale co ma do powiedzenia obóz liberalizmu gospodarczego o dość naiwnym antykapitalizmie „oburzonych"? Gdzie wychowankowie Leszka Balcerowicza? Dlaczego milczy Ryszard Petru czy Adrian Furgalski? Przecież młodzi „oburzeni" bez oporów głoszą, że wszyscy politycy siedzą w kieszeniach bankierów! Gdy na początku lat 90. antykomuniści ostrzegali przed patologicznymi więzami między ludźmi z PZPR a nomenklaturowymi bankami, obrońcy kapitalizmu w III RP oburzali się do czerwoności. A teraz, gdy młodzi demonstranci wyszydzają kapitalizm, dzieci Miltona Friedmana milczą. Może onieśmiela ich fakt, że młodej fali rewolty podlizują się wszystkie autorytety w III RP? Tylko co będzie, jak te młode zuchy zaczną podpalać ich ulubione banki?