Byli ekscentrykami, jakich nie brakuje na bogatym i poszukującym coraz to nowych podniet Zachodzie.

Po obchodach Święta Niepodległości wiemy już, jakimi metodami domagają się "lepszego jutra" niemieccy radykałowie. W zarządzanej przez "Krytykę Polityczną" kawiarni, w której – podobno przypadkiem – przez chwilę stacjonowali niemieccy bojówkarze, odnaleziono m.in. pałki i kastety. A dziś "Rzeczpospolita" udowadnia, że brutalni chuligani, których napędza skrajna lewicowa ideologia, to specjalność nie tylko Europy Zachodniej. To prężne i silne środowisko działające także nad Wisłą.

Prężne, bo sprawnie koordynujące swoją bojówkarską działalność. Silne dzięki swoim pięściom, kijom i podkutym butom, które owym "antyfaszystom" służą do "walki  z nietolerancją". Z forów internetowych, na których swoje sukcesy omawiają działacze Antify, wynika, że wystarczy nieodpowiednia kurtka, zbyt krótka fryzura, żeby całkiem niewinny człowiek przechodzący ulicą został nazwany  faszystą i pobity do krwi.

Po niedawnym Marszu Niepodległości podniosły się głosy, że Polsce grozi "brunatna fala". Oczywiste jest, że faszyzmu  – gdyby się pojawił w życiu publicznym w Polsce – nikt bronić nie będzie. Jednak póki co ów "odradzający się faszyzm" wydaje się raczej społecznym fantomem, niewielkim marginesem życia publicznego. Natomiast skrajne lewicowe ideologie, nawet te odwołujące się do przemocy, czerpiące swoje hasła z totalitarnej ideologii Lenina czy Mao, rosną w siłę.

I będą rosnąć tak długo,  jak będą miały protektorów  w głównym nurcie polskich mediów i polityki. Tak długo, jak będą miały obrońców gotowych rozgrzeszyć najbrutalniejszych nawet bandytów, tylko dlatego, że nazywają się oni "antyfaszystami".