Oczywiście był też inny powód - występ Majewskiego w reklamie. Jednak chyba nie decydujący, bo inna gwiazda - Jakub Wojewódzki - też wystąpił i go nie wyrzucono.
Ale jak można było trzymać na antenie faceta, który odmawia żartowania z katastrofy smoleńskiej? Nie przesadzam, Miszczak relacjonuje rozmowę z Majewskim w ostatnim „Wprost": „Wiem, że powinna być partia, jak PO, która pcha nas ku Europie. Ale jest też miejsce dla PiS, który pamięta, dba o tradycje, historię. Mam rozdartą naturę - mówił w maju i zapewniał, że żarty dla niego kończą się tam, gdzie giną ludzie, więc żartować z katastrofy smoleńskiej nie zamierza".
Sam się facet prosił o kłopoty.
Miszczak uzasadnia to wszystko tak: „wyborcy PO to są jednocześnie wyborcy TVN. I pewnie ma sporo racji".
Tylko że zarazem to hipokryzja. Bo przecież to nie było tak, że stacja Miszczaka poszła za widzem. Każdy, kto pamięta to, co działo się w polskich mediach od 2005 roku, wie, że oni sami sobie takiego widza wyhodowali. TVN nie wahał się bowiem ani chwili; od początku, kiedy wielkomiejska inteligencja była jeszcze trochę zagubiona i tęskniąca za PO-PiS, przyjął najbardziej radykalny kurs i walił ze wszystkich armat. Nauczył widza, kto jest fajny, a kto groźny i obciachowy.