Oczywiście mistrz z Wisły odmienił polskie zimowe weekendy, ale skoki narciarskie to zawsze był szczególny, mitotwórczy sport, podziwialiśmy ludzi ptaków szybujących nad Tatrami i Alpami. Małysz trafił na podatny grunt, przygotowany przez tych, którzy latali przed nim, sławnego „Dziadka" – Stanisława Marusarza, Józefa Przybyłę, Wojciecha Fortunę, Stanisława Bobaka i innych.

Było nam z Małyszem dobrze, ale gdy skończył karierę, obawialiśmy się, że nic podobnego nas już nie spotka i będziemy opowiadać młodzieży o wielkim Adamie jak redaktor Stefan Szczepłek opowiada o Kazimierzu Deynie. Dziś boimy się już znacznie mniej, bo widać wyraźnie, że sport – nie tylko skoki – wciąż może być radością zimy.

Polski Związek Narciarski przez lata – także już przy Małyszu – nie dawał wielkich nadziei, że poradzi sobie ze spadkiem po mistrzu. Tymczasem nadleciał najpierw Kamil Stoch, teraz furorę robią jego koledzy i żadne marzenie przed igrzyskami w Soczi nie jest zbyt szalone. Oby taka sama była przyszłość biegów po Justynie Kowalczyk, choć na razie wiele na to nie wskazuje. Ale ze skokami było podobnie, a potem przyszedł mądry sponsor, działacze niczego nie popsuli i następcy mistrza się znaleźli.

Na razie jednak cieszmy się, bo idzie zima, jakiej jeszcze w polskim sporcie nie było. Oczywiście są tacy, których nic nie pocieszy po klęskach piłkarzy, ale ich do końca lutego możemy zostawić sam na sam z Arsenalem, Realem i Barceloną. Jednak chyba nawet oni usiądą przed telewizorami, gdy Justyna Kowalczyk stanie na starcie obok Marit Bjoergen, a Kamil Stoch przed ostatnim skokiem będzie liderem konkursu olimpijskiego.

Zima już jest nasza, a może i wiosną wraz z piłką wrócą nie tylko smutki? W końcu jeśli marzyć, to kiedy, jak nie teraz.