Kijów to nie Tbilisi, a Krym trochę większy od Osetii Południowej i Abchazji. Pomyśl, że krymscy Rosjanie to niewiele więcej, niż milion ludzi. Reszta nie bardzo sprzyja Rosji. Pomyśl o trzystu tysiącach krymskich Tatarów. Srogo doświadczeni przez Stalina wrócili po latach na Krym, by oddychać powietrzem wolności, a nie stęchłym odorem łagrów. To ludzie niechętni Moskwie. Do tego muzułmanie. Czyż byś miał za mało problemów z muzułmanami?
Nie wiem, czy Krym może być drugą Czeczenią, pewnie nie. Ale lokalni Ukraińcy i Tatarzy nie złożą tak łatwo broni. Nie wyzbędą się wolnościowych aspiracji. Zatłuc je pałkami nie będzie łatwo. Pomyśl o Donbasie. Tam też wypadałoby wejść - zdaniem Żyrynowskiego. Ale i tam są ludzie, którzy zdążyli odetchnąć powietrzem wolności.
Pewnie łatwo zorganizować prowokację, która wymusi „słuszną" interwencję Rosji w obronie zagrożonej mniejszości. Ale czy równie łatwo będzie spacyfikować zarażonych wirusem Majdanu? Czy w istocie potrzebne ci te miliony potencjalnych buntowników? Czy to nie zagrożenie dla samodzierżawia? Czy ów wirus nie przeniesie się na ulice Moskwy i Petersburga? A jeśli się przeniesie, czy nie zapłodni ideami milionów rówieśników Nawalnego?
Może więc warto się wstrzymać. Powściągnąć ambicję. Uwierzyć, że nowa Ukraina będzie uczciwym partnerem Rosji. Cała, jedna i niepodzielna. Ukraina na miarę własnych marzeń.