To nawet gorszy rezultat niż podawany przez The World Factbook, który klasyfikuje nas na 213. miejscu na 224 kraje świata.
Statystyczna Polka w tzw. wieku rozrodczym rodzi 1,3 dziecka. Gorzej jest jedynie w Bośni i Hercegowinie, Portugalii i Korei Południowej. Zwraca uwagę świetny wynik Francji czy Irlandii. Tam wskaźnik dzietności wynosi 2. A tyle wystarcza by naród nie wymierał. Można zatem w Europie prowadzić taką politykę, która nie prowadzi do depopulacji.
Równie ponure sygnały o zastraszającej sytuacji dobiegają z rodzimego podwórka. GUS zweryfikował tydzień temu dane dotyczące ubiegłorocznej liczby urodzonych na Wisłą dzieci. Wynik – o blisko 18 tys. więcej Polaków umarło niż się urodziło. To już nie tylko najgorszy rezultat od czasów II wojny światowej, ale aż o 4 tys. gorszy niż w najgorszym do tej pory pod tym względem roku 2003.
Tną nas trzy ostrza ludnościowej katastrofy. Brak dzieci, wielka emigracja i nieasymilowanie cudzoziemców.
Za tę politykę zapłacimy koszmarny rachunek. Nie wiadomo specjalnie w jaki jeszcze sposób odwoływać się do polityków by się otrząsnęli. Powinni zacząć działać. Już, teraz, natychmiast, ponad standardowo. Powinien powstać narodowy plan ratowania nas przed zgubnymi skutkami topiącego nas już demograficznego tsunami. Inaczej grozi nam nie tylko rozwojowy marazm, ale wręcz utrata suwerenności.