Takiej z udziałem oznaczonych rosyjskimi symbolami czołgami, regularną armią, samolotami, które już nie ukrywają, jaka jest ich misja. Bo wojnę bez oznaczeń prowadzi już od dawna.
Rozkaz jeszcze nie padł. Gotowość do wojny potwierdza jednak gromadzenie wojsk i ciężkiego sprzętu na granicy z Ukrainą.
Potwierdzają ją też wypowiedzi rosyjskich polityków i dyplomatów. W swoim cynizmie posuwają się do tego, by twierdzić, że nie mogą znieść, jak bardzo cierpi ludność cywilna w Donbasie, choć sami ten konflikt wywołali, podsycali i wspierali najemnikami, rakietami i rublami. Oni zgotowali Ukrainie ten los.
Sugerują teraz, że ich krwawiące serca doznają ukojenia dopiero wtedy, gdy przez ukraińską granicę przedrą się rosyjscy mirotworcy. To wojska, które w nazwie mają pokój, ale specjalizują się w prowadzeniu wojen i długoletnim destabilizowaniu niepokornych krajów. Przećwiczyli wojnę o pokój w Gruzji i Mołdawii, oba państwa do dziś nie kontrolują znacznej części swojego terytorium i nie mają szans na dokonanie wyboru w sprawie swojego bezpieczeństwa – NATO jest nie dla nich.
Niepokoić powinna jednak nie tylko obecność dziesiątek tysięcy rosyjskich żołnierzy u granic Ukrainy i aktywność kremlowskich dygnitarzy.