Podobno tak się rządzono w mitycznych czasach piastowskich, nim nieszczęsny Mieszko sprowadził z Pragi klechów, a z Niemiec rzemieślników. Mam sentyment do tamtych czasów także dlatego, że duch mającej nadejść za 24 lata „Solidarności" unosił się nad naszymi wiecami. Ale nie mam sentymentu do głupich pomysłów, które teraz, po prawie 60 latach, wracają w innym opakowaniu. Tym bardziej że już starożytni przed nimi przestrzegali, nawet nie Arystoteles, ale późniejszy Polibiusz nazwał je ochlokracją, czyli rządami tłumu.

Niby co w tym złego? Przecież tłum to my, obywatele. My zgromadzeni obojętne gdzie: na wiecu, przed telewizorami lub ekranami komputerów, w lokalu referendalnym. To nasza zbiorowa wola jest sednem demokracji, więc wyrazimy ją lepiej i dobitniej niż przedstawiciele, których wybieramy do parlamentu i samorządów. Oni zawsze coś tam knują i czymś kupczą, prywatne interesy stawiają ponad zbiorowymi, więc najważniejsze jest nasze zdanie, a nie tamto, o czym oni deliberują na swoich nudnych posiedzeniach.

Wszystko to prawda, ale skoro przyznamy rację takiemu rozumowaniu, to o sprawach państwa będzie decydował chwilowy nastrój zebranych lub połączonych siecią komputerową. Emocje zawsze wezmą wtedy górę nad namysłem. Wiecowy krzykacz (także w skórze internetowego hejtera) zawsze zyska przewagę nad safandułą, który powie: „Tak, ale...". Efektowna złuda zawsze okaże się bardziej obiecująca od utrudzającej prawdy. W odpowiedzi na pytanie, czy ma być dobrze czy trochę gorzej, zawsze wybierzemy to pierwsze. Podobnie jak z pytaniem o to, czy mamy być młodzi i piękni czy przeciwnie. Dlatego wymyślono demokrację przedstawicielską, która daje czas na parlamentarne dyskusje, a jak się nawet izba niższa zagalopuje, to jest Senat jako miejsce ostatecznej refleksji. Dlatego zebranie obywateli na miejskiej agorze sprawdzało się tylko w małych społecznościach, gdzie wszyscy się znali. Zresztą uczestniczyli w nim wolni i posiadający majątek mężczyźni, inni byli (dziś powiemy: niesłusznie) wykluczeni. Z tego samego powodu szlachecki sejmik nie jest dziś dla nas wzorem ludowładztwa.

Odmawiam więc uczestnictwa w zbliżającym się referendum, które – niczym zgniłe jajo – podrzucił nam były prezydent. Podobnie uczestnicząc w wyborach 25 października (choć jeszcze nie wiem, na kogo oddam głos), odmówię udziału w referendum, które w podobny sposób zamierza podrzucić obecny prezydent. Odmawiam bowiem udziału w psuciu i tak słabowitej polskiej demokracji.