Już wkrótce polskie władze staną przed trudnym wyborem, którą z tych wartości uznać za ważniejszą. Taki będzie przecież sens decyzji, jaką kraje Unii podejmą w sprawie powołania europejskiej straży granicznej – instytucji mającej chronić zewnętrzne granice Schengen nawet bez zgody kraju, przez który przechodzi fala migrantów. W nowym układzie może się więc okazać, że w kryzysowej sytuacji obok polskich żołnierzy na Bugu pojawią się Hiszpanie, Holendrzy czy Włosi.
Za nową inicjatywą stoją Niemcy i Francuzi. To kraje, którym powołanie Europejskiej Straży Granicznej przychodzi łatwiej nie tylko dlatego, że poza lotniskami i portami nie są one odpowiedzialne za ochronę żadnego odcinka zewnętrznej granicy Schengen. Zamachy w Paryżu sprzed miesiąca okazały się takim szokiem, że kontrola imigrantów stała się dla francuskiego społeczeństwa absolutnym priorytetem. Podobnie jak dla Niemców z powodu milionowej już w tym roku fali przybyszów z południa.
Polska takich doświadczeń nie ma. Ale mimo to nasze władze powinny ze zrozumieniem odnieść się do nowej inicjatywy.
W niedawnej debacie nad przyjęciem kilku tysięcy uchodźców poprzedni i obecny rząd zrobił poważny błąd, bo zamiast poprzestać na pragmatycznej ocenie sytuacji, wdał się w ideologiczny spór. Niemiecka koncepcja automatycznego podziału azylantów i tak by upadła, ponieważ odrzucały ją czołowe kraje, w tym Francja i Hiszpania. A tak Polska dodatkowo wyszła z tego sporu z opinią kraju nietolerancyjnego i egoistycznego.
W sprawie kontroli granic powtórzenie tego błędu może mieć jeszcze poważniejsze skutki: wyrzucenie Polski z Schengen. A ryzyko, że europejska straż graniczna będzie interweniować w naszym kraju, jest niewielkie. A nawet jeśli to zrobi, to w celu, który aprobuje społeczeństwo: aby powstrzymać falę migrantów. To cena, jaką warto zapłacić, aby pozostać w głównym nurcie integracji.