Na pierwszym miejscu trzeba chyba wymienić przyjęcie programu 500+, niesionego wysoko na sztandarach w kampanii wyborczej. Rząd zaczął też myśleć o sfinansowaniu swoich obietnic, wprowadzając podatek od banków czy próbując – jak dotąd dość nieudolnie – opodatkować handel. Jeśli dodać do tego batalię o Trybunał Konstytucyjny, zmiany w ustawach o służbie cywilnej i policji czy ustawę medialną, by wymienić tylko niektóre z ważniejszych przedsięwzięć gabinetu Beaty Szydło, mamy obraz dużej aktywności na wielu frontach.
Może dlatego w sprawie naprawy górnictwa właściwie nic nie udało się na razie osiągnąć (jeśli nie liczyć zmiany nazwy Nowej Kompanii Węglowej na Polską Grupę Górniczą). Ale pojawiają się nieśmiałe sygnały, że i w węglu może dojść do ofensywy. Zarząd największej spółki sektora, zatrudniającej ponad 34 tys. osób Kompanii Węglowej, ogłosił, że jednak nie ugnie się przed żądaniami związkowców i 14. pensję wypłaci w dwóch ratach, a nie od razu. Chce też negocjować poziom wynagrodzeń w przyszłości. „Gazeta Wyborcza" napisała zaś o planie ekonomicznym PGG, który zakłada mocne ograniczenie zatrudnienia oraz równie znaczące cięcie wynagrodzeń (prawdopodobnie poprzez ograniczenie dodatkowych przywilejów).
Plany to jedno, najważniejsze będzie jednak stanowisko rządu. Czy PiS zdecyduje się na nieuniknioną, jak się wydaje, konfrontację z górniczymi związkami, czy – wzorem poprzednich rządów – będzie jej unikał za cenę rezygnacji z prawdziwej naprawy branży? Czy na dobre utkwi w pułapce wyborczych obietnic składanych górnikom, m.in. dzięki którym pierwszy raz pokonał na Śląsku Platformę Obywatelską? To drugie rozwiązanie wydaje się dziś niestety bardziej prawdopodobne, ponieważ polityczne koszty głębokich zmian w sektorze będą wysokie – związkowi bossowie już tracą cierpliwość i zaczynają straszyć strajkami.
Ale myśląc o tych kosztach, warto, by przedstawiciele rządu pamiętali też o czymś, co staramy się pokazywać m.in. w „Życiu Śląska" – ten region to dziś nie tylko węgiel. To również nowoczesny przemysł, rozwijająca się szybko – i przyciągająca inwestorów – infrastruktura, wykwalifikowane kadry, dynamiczne małe i średnie firmy, innowacyjne start-upy. I niemal najniższe w kraju bezrobocie. Dlatego kopalnie nie są już przez wielu Ślązaków – a nawet przez śląskie samorządy, które coraz częściej uniemożliwiają im zdobycie nowych koncesji na wydobycie – uważane za świętość. Można powiedzieć: świat się zmienia, Śląsk również, tylko kopalnie jakoś nie chcą.
A na koniec wszystkim, którzy przekonują, że głęboka restrukturyzacja, nawet z zamknięciem trwale nierentownych kopalń i mocnym ograniczenie zatrudnienia, które pozwoliłoby branży przetrwać i dalej się rozwijać, to „śmierć dla Śląska", polecam krótką lekcję historii. W branży górniczej pracuje dziś ponad 90 tys. ludzi. Dekadę temu było ich ponad 20 tys. więcej, a w 1990 r. – 300 tys. więcej. A Śląsk żyje. I nawet ma się nieźle.