Gorszego dnia prezes Jarosław Kaczyński nie mógł sobie wyobrazić. Gdy ruszał do Sochaczewa, by zapewniać tam wyborców, że nic innego nie robi, tylko kombinuje, jak załatwić im tani opał na zimę, bo problemy zwykłych ludzi są dla niego zawsze najważniejsze, cała Polska żyła sprawą ministra Michała Cieślaka, który zawziął się, by po linii partyjnej doprowadzić do zwolnienia narzekającej na szybujące ceny pracownicy poczty w Pacanowie. Nietakt podwójny, bo gdyby to chociaż była jakaś wielkomiejska poczta, ale takie rzeczy na prowincji, o którą prawica tak się niby troszczy?

Pewnie słynący z niezwykłej wierności partyjnym barwom poseł i tak mógłby dalej skakać sobie po intratnych posadach, gdyby nie szczególne okoliczności jego samobójczej próby. Przecież Prezesowi wcale nie zależy, by znowu burzyć z takim mozołem ułożone koalicyjne puzzle, szczególnie gdy ich elementy już tak się starły, że zaraz nie będzie się dało ich na nowo układać. I krnąbrnego uciekiniera od Gowina by nie zdymisjonował, bo po co ryzykować utratę sejmowej szabli, choć – przyznajmy – ryzyko i tak było niewielkie, skoro Cieślakowi do partyjnej kolekcji pozostała teraz już chyba tylko Konfederacja. Ale trzeba przyznać ministrowi – właściwie już byłemu – że tzw. timing ma co najmniej tak dobry, jak Robert Lewandowski skaczący do główki.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Na poczcie o PiS można mówić tylko dobrze

Otóż Cieślak położył swoją głowę pod topór w idealnym momencie, dokładnie gdy kat – przepraszam, Jarosław Kaczyński – brał zamach. Czyli gdy prezes PiS właśnie ruszał na pierwsze spotkanie z cyklu letniej ofensywy wyjazdowej. Wręcz nadzwyczajne wyczucie czasu – jakby pan poseł zastanawiał się, co robić dalej ze swoim życiem, jak już stracił szansę na biorące miejsce na wyborczej liście, to w Pacanowie, gdzieś obok poczty i kowala, może założyć zakład zegarmistrzowski.

Jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, w jakim momencie politycznego cyklu jesteśmy, to brawurowe samobójstwo ministra od Adama Bielana pokazuje, że przedwyborcza kampania ruszyła już na dobre. Nie ma miejsca na sentymenty. Rządzący wiedzą, że każdy błąd, szczególnie wizerunkowy, może kosztować ich władzę. Dziś Łukasz Mejza wyleciałby równie szybko, ale on akurat tak dobrego timingu z zamachem na własną polityczną karierę nie miał i musiał umierać w męczarniach na żenujących konferencjach prasowych. Cieślakowi dobrotliwy Prezes tego oszczędził.