Przyjęty właśnie przez rząd projekt ustawy umożliwiającej pociągnięcie do odpowiedzialności karnej tych, którzy posługują się tym kłamliwym określeniem, jest więc dla mnie i dla mojej gazety szczególnie istotny.
Doceniam, że władze dbają o dobre imię Polski, a pojawiające się w zagranicznych mediach określenie „polskie obozy zagłady" fałszuje historię i podstępnie sugeruje odpowiedzialność naszego państwa i Polaków za niemieckie zbrodnie. Najwyższą formą tej dbałości jest tworzenie prawa.
Mam jednak wątpliwości. Najważniejsza dotyczy przewidzianej w ustawie kary za „polskie obozy" – do trzech lat więzienia. Nie wiem, kogo miałaby ona objąć. Prawie wszystkie przypadki użycia tego określenia, które sobie przypominam, zakończyły się przeprosinami, naniesieniem poprawek. Łącznie z tym najbardziej bolesnym – słowami Baracka Obamy na uroczystości przyznania pośmiertnie Medalu Wolności Janowi Karskiemu, który próbował przekazać Zachodowi prawdę o niemieckich obozach.
Zdarza się, że ktoś uporczywie obarcza Polskę odpowiedzialnością za zbrodnie Trzeciej Rzeszy. Ale to zazwyczaj artysta lub broniący swych tez naukowiec, a takich polski rząd – i słusznie – nie zamierza karać.
Wątpliwość dotyczy też zapowiedzi, że ustawa ma służyć „skutecznej i szybkiej reakcji" na fałszowanie historii. Skuteczność polskiego wymiaru sprawiedliwości wobec tego, co się mówi i pisze na drugim końcu świata, jest ograniczona. Trochę się więc obawiam, że szybkich reakcji polskich władz nikt nie zauważy. A zastąpią one żmudną pracę edukacyjną.