Rzepecki popełnił coś co, sięgając do klasyki, można nazwać myślozbrodnią – innymi słowy popełnił zbrodnię, ponieważ odważył się myśleć. Myślał, myślał – i wyszło mu, że skoro jego partyjny kolega Dominik Tarczyński uważa, iż poseł PO Marcin Kierwiński lobbował na rzecz Airbusa, a Kierwiński jest odmiennego zdania, to najuczciwiej będzie, aby sprawę rozstrzygnął sąd. Nie zarzucił Tarczyńskiemu, że ten stosuje chwyty poniżej pasa. Nie bronił posła PO. Uznał po prostu, że skoro kości zostały rzucone, to nie godzi się kryć za immunitetem. Jak na posła Prawa i Sprawiedliwości przystało, oczekiwał sprawiedliwości w majestacie prawa. Doprawdy, zbrodnia to niesłychana.
Na korzyść Rzepeckiego niewątpliwie nie działało to, że był już – pod względem samodzielnego myślenia – recydywistą. Nieco wcześniej bowiem nie spodobał mu się sposób, w jaki PiS przepychał nocami w Sejmie ustawę o Sądzie Najwyższym – więc nie wziął udziału w głosowaniu, które popchnęło ową ustawę dalej. A jeszcze wcześniej nie spodobała mu się ustawa o opłacie paliwowej, która – jak przypomniał swoim kolegom partyjnym z sejmowej mównicy – była niezgodna z deklaracjami wyborczymi PiS o niepodwyższaniu podatków. Wykazał się więc samodzielnym myśleniem aż trzykrotnie. A przecież w partyjnych przekazach dnia za każdym razem stało czarno na białym, że jest inaczej niż Rzepecki myśli.
Rzepecki jest młody więc na karb młodzieńczego idealizmu należy zrzucić nie przyjmowanie do wiadomości faktu, że w polskiej polityce nie ma miejsca na dyskusję wewnątrzpartyjną. Pod tym względem jest u nas niemal jak u bolszewików w ZSRR, gdzie każde odchylenie od słusznego kursu wyznaczonego przez kierownictwo, zyskiwało miano odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego. I nie, nie jest to wyłącznie domena PiS-u. Kiedy Jan Rokita zaczął pięknie różnić się z Donaldem Tuskiem – z premiera gabinetu cieni stał się szybko cieniem premiera bez gabinetu i ostatecznie wylądował na aucie polityki. Kiedy konserwatywne skrzydło w PO budował Jarosław Gowin – skończył we własnej partii, podobnie zresztą jak Janusz Palikot, który dla odmiany budował skrzydło lewicowo-liberalne. Z kolei Leszek Miller, gdy jego wizja SLD przegrała, wylądował na listach Samoobrony. Dyskusja? Tak, pod warunkiem, że się ze sobą zgadzamy. Co to za demokracja, gdzie każdy może mieć swoje zdanie? – jak słusznie zauważał Władysław Kargul.
Głos Rzepeckiego PiS-owi do szczęścia potrzebny nie jest – i bez niego partia ma bezpieczną większość, zwłaszcza po skaptowaniu zasiadających w Sejmie Republikanek. Pytanie tylko czy bez Rzepeckiego klub parlamentarny PiS na pewno będzie lepszy? John Stuart Mill pisał niegdyś, że „gdyby cała ludzkość z wyjątkiem jednego człowieka sądziła tak samo i tylko ten jeden człowiek był odmiennego zdania, ludzkość byłaby równie mało uprawniona do nakazania mu milczenia, co on, gdyby miał po temu władzę, do zamknięcia ust ludzkości”. Dlaczego? Bo czasem może się zdarzyć, że ten jeden człowiek ma rację. A jeśli jej nie ma – to przecież łatwo wykażemy to siłą argumentów, zamiast argumentem siły.
No tak, ale co mógł wiedzieć o życiu jakiś tam John Stuart Mill? Przecież nie miał nigdy legitymacji żadnej polskiej partii.