Powielali przy tym kłamliwą propagandę o ACTA 2 i rzekomym podatku od linków. Kilka dni po głosowaniu "Rzeczpospolita" zamieściła wyniki badań, potwierdzających że rządzące Prawo i Sprawiedliwość kierowało się wyłącznie motywami politycznymi na potrzeby walki z opozycją, głównie Platformą Obywatelską, która poparła dyrektywę. Badania wyraźnie pokazały, ze histeria związana z hasłem ACTA 2 ma wyłącznie nadwiślański charakter i jest czystą grą na pozyskanie młodego wyborcy, który boi się, że rządzący ograniczą mu dostęp do internetu.
Niestety dla naiwnych youtuberów praktyka potwierdza, że chodziło wyłącznie o politykę, a nie o komfort i wolność w sieci. Rzeczpospolita publikuje dziś kuriozalną interpretację fiskusa (nr 0114-KDIP3-3.4011.332.2018.2.JM), która powstała na skutek pytania youtubera o możliwość wliczania w koszty wydatków poczynionych na przygotowywanie materiałów na potrzeby portalu.
Anonimowy youtuber wybierał się bowiem w całoroczną wyprawę dookoła świata, którą zamierzał finansować z reklam zamieszczanych przy jego relacjach w serwisie youtube.com. Był przekonany, że w związku z całoroczną nieobecnością w kraju nie będzie musiał w Polsce rozliczać się z fiskusem. Odpowiedź skarbówki jest kuriozalna i skrajnie nieprzyjazna dla youtubera. Fiskus rozstrzygnął, że kompletnie nie ma znaczenia, że podatnik cały rok jest poza krajem. Musi rozliczać się w Polsce, a zyski z reklam traktuje się tak jak przychody z najmu. Oznacza to, że youtuber zapłaci PIT według stawek 18 i 32 proc. Co istotne, musi co miesiąc odprowadzać zaliczki na podatek. Nie odliczy natomiast kosztów. - Do kosztów uzyskania przychodów nie można zaliczyć wydatków związanych z prowadzeniem bloga, produkcji i wyświetlania filmów na Youtube, czy Instagramie. – uznała skarbówka. Wyjaśniła, że wymienione przez wnioskodawcę wydatki nie mają związku z przychodami z reklam.
Eksperci są oburzeni kategorycznością i brakiem elastyczności skarbówki. Przemawia przez nią kompletny brak zrozumienia sposobu funkcjonowania w sieci. Prywatnie uważam to za równie symptomatyczne (intencje władzy), jak i groźne. A sojusznikom PiS w sprawie Dyrektywy podpowiadam: tak naprawdę wygląda ACTA. Numer 3.