Rząd PiS miał problemy z Rosją, brakowało mu pomysłu na Białoruś i dość ostrożnie działał (ale jednak działał) na kierunku ukraińskim. Rząd PO skupił się na poprawie stosunków z Moskwą, co na razie się udaje, ale zaniedbał Ukrainę i nic nie robi w sprawach białoruskich.
Tak czy inaczej, nie ma mowy o całościowej, dobrze przemyślanej polityce. Widać to doskonale na przykładzie Ukrainy. Polska miała tam świetne notowania po pomarańczowej rewolucji. Potem jednak naszą ofensywę na Kijów rozmieniliśmy na drobne. Widać wyraźnie, że rządowi zależy na Moskwie dużo bardziej niż na Kijowie. Chodzi zarówno o gesty, jakie pod adresem strategicznego ukraińskiego partnera powinien wykonać nowy premier i nowy szef dyplomacji (a nie wykonali), jak i o sprawy bardzo praktyczne, czyli umowę o małym ruchu granicznym (spóźnioną) i wydawanie wiz przez polskie konsulaty (które nie mogą sobie poradzić z kolejkami).
Jeszcze gorzej jest w przypadku Białorusi. Jeśli podpisanie umowy o małym ruchu granicznym z tym krajem uzależniamy od poprawy stosunków Mińsk – Warszawa, to za politykę Łukaszenki karzemy zwykłych obywateli białoruskich. Wydaje się, że rząd przyjął taktykę wyczekiwania – za schengeńskim murem poczekamy sobie spokojnie, aż coś się w Mińsku wydarzy...
Tymczasem ani w przypadku Ukrainy, ani Białorusi, czekać nie można. Musimy wiedzieć, czego chcemy w stosunkach zarówno z Moskwą, jak Kijowem i Mińskiem. I musimy być aktywni, dużo bardziej niż inne państwa UE. Nawet, jeśli nie jest to łatwe.
Skomentuj na blog.rp.pl