W konstytucji jest napisane, że “prezydent Rzeczypospolitej w zakresie polityki zagranicznej współdziała z prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem”. A prezydent Lech Kaczyński - nie informując o tym rządu - wydał wraz z prezydentem Litwy “wspólną deklarację polsko-litewską dotyczącą wycofania wojsk rosyjskich z Gruzji”. Prezydent nie tylko nie uzgodnił swojego zamiaru z szefem rządu ani ministrem spraw zagranicznych, ale nawet ich o tym nie poinformował.

Tłumaczenia prezydenckiego ministra Michała Kamińskiego, że skoro wiedziała o tym nasza ambasada w Wilnie, to wszystko w porządku, jest śmieszne. Lech Kaczyński uzyskał swoje - znowu pokazał, że to on jest graczem. Tyle że dzięki temu Polska prowadzi dwie polityki zagraniczne.

Ale z drugiej strony Donald Tusk i Radosław Sikorski tylko czekali na taką okazję. Nie próbowali zatem wyjaśnić tego z urzędem prezydenta i jakoś zatuszować sprawę, żeby nie było kompromitacji za granicą. Natychmiast zorganizowali konferencję prasową i oznajmili całemu światu, że Polska nie ma jednej polityki zagranicznej. Ale mało tego. Premier - który wcześniej “ustąpił” prezydentowi miejsca na piątkowym szczycie Unii - publicznie zaczął wyrażać obawy, co takiego strasznego Kaczyński może powiedzieć w Brukseli. Rząd z premedytacją postawił prezydenta w niezręcznej sytuacji, zapowiadając, że w polskim stanowisku znajdzie się sprawa ratyfikacji traktatu lizbońskiego.

I litewska inicjatywa prezydenta, i konferencja premiera to nic innego jak dalszy ciąg szkodliwej dla Polski wojny domowej. Obaj nasi przywódcy dają prezent wszystkim tym, z którymi o coś w Europie się spieramy. Jakże łatwo rozgrywać skłóconego wewnętrznie przeciwnika. To już się dzieje. Prezydent i premier nie działają na rzecz polskiego interesu. To mocne słowa, ale trzeba ich użyć, bo nasi politycy tracą miarę.