Dotąd przecież Jarosław Kaczyński był „nietykalny”. Otoczony szczelnym kordonem izolującym go od świata zewnętrznego. Od przeciwników i od prasy. Pojawiał się, gdzie uważał za stosowne. Udzielał wywiadów tylko tym, którym chciał i kiedy chciał. Wszystko na swoich warunkach. I tylko ze swego matecznika na Nowogrodzkiej, gdzie czuł się absolutnie bezpieczny.
Ale nagle cała ta szklana bańka, którą zbudował – pęka. Wychodzą na jaw rozmowy nagrane w najbezpieczniejszym dla prezesa miejscu na świecie. To musi być jak cios sztyletem w najczulsze miejsce serca/mózgu partii.
Czytaj także:
Czy taśmy Kaczyńskiego zmienią kurs polityki?
Piszę o kolejnym kryzysie wizerunkowym, bo te od niedawna pojawiają się wokół partii rządzącej niemal co kilka dni. Sprawa Chrzanowskiego, asystentek Glapińskiego, zignorowanie przez prezesa PiS w Sejmie „minuty ciszy” poświęconej pamięci Adamowicza. Wczoraj zatrzymanie Bartłomieja M. i kolegów. Dziś „wieżowce prezesa”. To wygląda już jak efekt kuli śniegowej. Spece od public relations prezesa mają pełne ręce roboty. Bez względu jednak na to, jak sobie poradzą, i tak nie ma szans ratowania sondaży. Badania to potwierdzają.